piątek, 25 kwietnia 2014

Czternaście

*perspektywa Matta Andersona*

   Wybrałem numer i wsłuchiwałem się w sygnał połączenia.
   Jeden...
   Drugi...
   Trzeci...
- Chciałaś, żebym dał znać, więc daję - powiedziałem, gdy tylko odebrała.
- Ciebie też miło słyszeć, Matthew.
- Przepraszam. Cześć, Aniu.
- Cześć. Tak, chciałam się z tobą spotkać, ponieważ obiecałam, że wyjaśnię ci moje zachowanie sprzed szpitala.
- Zgadza się. Powiedz tylko kiedy i gdzie.
- To już zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Mi pasuje każdy czas i miejsce.
- Za godzinę u mnie? - bardziej spytałem niż oznajmiłem. - Nikt nam nie będzie przeszkadzał i na spokojnie mi wszystko wytłumaczysz.
- Może być i tak. Kupić coś po drodze? Ciastka czy... czy cokolwiek?
- Jak wolisz. Jeśli będziesz miała czas to dlaczego nie?
- To co? Do zobaczenia za godzinę?
- Do zobaczenia.
- Pa, Matthew - rozłączyła się.
   Odpaliłem silnik swojego nissana i nacisnąłem pedał gazu, opuszczając parking pod Podpromiem. Za mną wyjeżdżał Lotman, więc mignąłem mu kierunkowskazami, na co on odpowiedział mi systemem krótkie-długie-krótkie*. Uśmiechnąłem się i skręciłem w odpowiednią ulicę.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Zmieniałam swoje ciuchy na bardziej wyjściowe. Takie, żebym nie wstydziła się pokazać ludziom i, decydując się na pokonanie drogi do mieszkania Matta na pieszo, mój mózg chwilowo przeprogramował się na czas przeszły, przywołując wszystkie wspomnienia.
   Wywiady, w których nazywali mnie damską wersją Zaytseva. "Jedna z najlepszych atakujących włoskiej ligi" - mówili, "Perełka współczesnej siatkówki.", "Ten sport płynie w jej żyłach!". Dobrze pamiętam, jak podziwiali moją zagrywkę z wyskoku, którą tak rzadko psułam, a tak często zdobywałam punkty.
   Nacisnęłam guzik domofonu i tylko parę sekund czekałam na dźwięk ustępującego zamka.

*perspektywa Matta Andersona*

   Bawiąc się suwakiem bluzy, czekałem, aż Ania zawita u moich drzwi i znów będę mógł ją ujrzeć. Zapukała delikatnie w płytę koloru mahoniu.
   Zaraz, skąd ja wiem, że to mahoń?! W mordę jeża.
- To jest mahoń? - spytałem, gdy przekroczyła próg.
- Mnie się pytasz? Ja nie odróżniam purpury od bordo. Nie do mnie takie pytania, Anderson.
- Dobra. Witam w moich skromnych progach.
- Wpadłam po drodze do sklepu.
   Podała mi reklamówkę z logo Kauflanda i pudełkami niejakich "Piegusków", czymkolwiek by nie były. Przyznam, że jeszcze ich nie jadłem, ale mam nadzieję, że będą dobre, bo ochota na słodkie zżera mnie niesamowita, co w sumie nie jest niczym nadzwyczajnym.
- Widzę, że kupujemy w tym samym miejscu.
- Co? Kto? - zająknęła się.
- Ty, ja, Niki, a nawet ostatnio Pita gdzieś tam wyczaiłem.
- Wszyscy stali bywalcy mieszkania Fabiego.
- Co chcesz do picia?
- Herbatę poproszę - odwiesiła kurtkę przy wejściu.
   Ruszyła za mną i, przyglądając się moim pokracznym poczynaniom, zajęła miejsce przy stole na przeciwko aneksu kuchennego.
   Wstawiłem wodę i przygotowałem naczynia.
- Proszę - postawiłem przed nią kubek i wróciłem się po ciastka. - Uważaj, bo gorące - usiadłem koło niej.
- Dzięki za troskę, ale trochę za późno.
- Już się poparzyłaś?
- Nie, nie o to chodzi. Nieistotne.
- Miałaś mi wszystko wytłumaczyć, pamiętasz?
- No tak. Po to w końcu przyszłam. Nie będę ci pieprzyć o Włoszech, bo to już znasz - zaczęła bawić się pierścionkiem, tym samym próbując nie patrzeć mi w oczy.
- Zgadza się. Tyle razy twoje słowa przepływały mi przez myśl... - westchnąłem.
- Tak, mi też - przyznała. - Jak wiesz, skończyłam rehabilitację, udałam się na badania kontrolne... Niby miało być szybko, ale i tak się trochę naczekałam. Uroki polskiej służby zdrowia. W Ameryce też tak jest?
- Zdarza się.
- Ja pierdzielę, jak można tak traktować ludzi? Mniejsza z tym, nie o to chodzi. No więc, jedno badanie nie było do końca udane i musiałam je powtórzyć. Oprócz tego raczej wszystko było w porządku. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach czekania dostałam jakiś świstek, z którego ni cholery nie mogłam nic zrozumieć. Na szczęście lub nieszczęście, lekarz prowadzący moje badania wszystko mi wytłumaczył...
- I? - ponagliłem ją, bo się zawiesiła.
- Białaczka. Mam białaczkę. To dlatego, gdy odbierałeś mnie ze szpitala byłam przybita i lekko zamroczona. Zauważ, że nie protestowałam, gdy w samochodzie położyłeś mi rękę na kolanie. Normalnie pewnie bym się na ciebie wydarła.
- Splotłaś nasze palce...
- Właśnie. Wyłączyło mi się myślenie. Przepraszam, jeśli znów zacząłeś sobie cokolwiek obiecywać. Wiem, że sprowokowałam twoje gesty tym, że poprosiłam, byś mnie przytulił. Po prostu w tamtym momencie cały świat mi się zawalił i potrzebowałam czyjegoś ciepła. Ciepła osoby, która jest mi bliska, bez względu na to, jakie stosunki między nami panują. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Sam muszę się z ciebie wyleczyć, nikt mi w tym nie może pomóc.
- Też prawda. Dziękuję, że jesteś - wstała, usiadła mi na kolanach i zarzuciła ramiona na szyję. - Nawet nie masz pojęcia, ile razy we Włoszech ciągnęło mnie do twojego mieszkania. Tyle czasu rozmyślałam nad tym, czy może nie pójść do ciebie i nie zapytać, czy mówiłeś na poważnie o byciu razem. Tylko, kiedy się już zdecydowałam, ty wyjechałeś do Rosji. I znów wszystko zostało pogrzebane żywcem.
   Zamknąłem oczy i znów poczułem woń jej perfum, tych samych, których używała we Włoszech.
- Też cię kocham, Matthew.
- O czym ty mówisz? - zmusiłem ją, by trochę się odchyliła. - To nie jest pierścionek zaręczynowy? - wymownie spojrzałem na jej dłoń.
- Jest, ale ciebie też kocham... Wiem, to zagmatwane.
- Czyli co? Jeżeli bym się pospieszył to ta błyskotka mogłaby być ode mnie?
- Nie, Matthew. Kocham cię, ale nie mogłabym stworzyć z tobą związku na dłuższą metę, a przynajmniej tak sądzę.
- A jego kochasz?
- Tak. Inaczej nie planowalibyśmy ślubu.
- To co różni mnie i jego?
- Z nim nie mam wspólnej przeszłości. To nie jego dziecko miało przyjść na świat. Za każdym razem, gdy o tobie myślę lub rozmawiam z tobą, gdzieś w środku czuję takie małe ukłucie, które przypomina mi o naszym nienarodzonym dziecku. Nie mogłabym codziennie budzić się koło ciebie i mieć w podświadomości tę stratę. Tylko, że to też samo się wyklucza, bo nie potrafiłabym znieść tego bólu, a twoja czułość, opiekuńczość i miłość mi w zupełności odpowiadają. Mam taki mętlik w głowie...
- Przepraszam...
- To nie twoja wina.
- Gdybym się zabezpieczył to nie byłoby problemu.
- Nie mów tak - powiedziała ostro.
    Po chwili ciszy wyszeptała:
- Chciałabym wiedzieć tylko jedno...
- Słucham.
- Wychowałbyś ze mną to dziecko? A w takim przypadku, jak teraz... Również za mnie?
- Jeżeli tylko byś mi na to pozwoliła. Kochałbym ciebie i je całym sercem. Zawsze bym was bronił i nie oddał nikomu, wbrew waszej woli.
   Zacisnęła powieki, a po jej policzkach popłynęły łzy. Otarłem je delikatnie i ucałowałem ją w czoło. Tak bardzo chciałem, żeby to były usta, ale nie jestem takim skurczybykiem, żeby zrobić coś takiego kumplowi z klubu.
   Przytuliła się do mnie ponownie.
   Za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, cierpiała, a mimo to, nie unikała mnie. Choćby za to powinienem ją dozgonnie szanować i podziwiać. Nie wiem, czy byłbym w stanie dokonać czegoś podobnego. Utrata dziecka musiała być dla niej ciosem w samo serce, ale podźwignęła się i próbuje dalej żyć, jakby to nie miało miejsca... Tylko, że moja obecność trochę jej to uniemożliwia.
- Bądź szczęśliwa. Na ślubie zarezerwuj dla mnie miejsce w pierwszym rzędzie - zaśmiałem się.
- Jasne. Dziękuję. Obiecaj mi, że ułożysz sobie życie z kobietą, która na to zasługuje.
- Obiecuję.
- Kocham cię, Matthew.
- Ja ciebie też, Aniu, ja ciebie też.

* krótkie-długie-krótkie - w tym przypadku chodzi o przełączanie świateł samochodowych

KOMENTUJCIE, bo inaczej będzie lipa a nie opowiadanie!

Wreszcie jest!
Przepraszam za opóźnienia, ale wiecie... Najpierw święta,
a potem kompetencje, które na marginesie poszły mi całkiem nieźle.

Znów jest duuużo Matta i mam nadzieję, że jesteście zadowolone,
bo ja jestem o dziwo.
Trochę więcej się wyjaśniło a propo ich relacji,
które nigdy nie będą proste i przejrzyste.
Wiem, że wiele z Was chciałoby, aby Ania była z Andersonem...
Cóż, nic nie jest przesądzone.
Nie obiecujcie sobie jednak zbyt wiele!

Po raz kolejny przypominam, że jesteśmy już bliżej końca niż początku.
Myślę, że na początku czerwca się pożegnamy na tym opowiadaniu.

Czy tylko ja tak czekałam na weekend? (nie tylko ze względu na testy)
Już w niedzielę możemy mieć Mistrza Polski!
Skromnie mam na to nadzieję, ale zobaczymy, co Bozia nam przyniesie.

Jeśli macie pytania lub chcecie zobaczyć parę fajnych zdjęć/gifów
to zapraszam tutaj <KLIK>.

Pozdrawiam, Zuza.

sobota, 12 kwietnia 2014

Trzynaście

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Nikołaj wbiegł do mieszkania, jakby ktoś na parterze ogłosił alarm bombowy albo goniła go sfora wściekłych, wygłodniałych, ujadających, trzymetrowych Puszków z Harry'ego Pottera. Jeśli ktoś oglądał, to wie, co mam na myśli.
   Zaraz, zaraz... Puszek nie miał więcej niż trzy metry? Dobra, nieważne.
   Prawie zaliczając glebę w progu pokoju, śmignął mi przed oczyma z reklamówką z pobliskiego Kauflanda i spokojnie wyszedł z kuchni. Oczywiście spokój był pozorantem, bo był spięty, jakby ktoś potraktował go paralizatorem przed wejściem do budynku.
- Ktoś ci wbił kij w odcinek lędźwiowy?
- Co?
- Drobisz, jak człowiek w sile wieku, a na dodatek masz spięte wszystkie mięśnie. Naśladujesz Gruszkę z "Tańca z gwiazdami" czy ktoś cię podkurzył? Pomijając moją osobę.
   Stanął przede mną, zasłaniając mi ekran telewizora. Wychylałam się na wszelkie możliwe strony, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów, więc wyłączyłam elektroniczną zabawkę.
- Jeszcze nic się nie stało.
- Nie rozumiem. O czym ty mówisz?
- Niedługo się przekonasz.
- Daruj sobie te półsłówka, dobrze? - uśmiechnęłam się łagodnie.
- Wszystko w swoim czasie, Słoneczko.
- Nie lubię, gdy ktoś wodzi mnie za nos albo bawi się ze mną w kotka i myszkę. Musisz mi to robić?
- Muszę trzymać cię w niepewności do ostatniej chwili.
- I co jeszcze? Oświadczysz mi się? - zaśmiałam się, ale widząc jego minę, natychmiast się zamknęłam. - Żartujesz, prawda?
- Kocham cię.
- Jeny, Nikołaj, żartujesz, prawda?
- Kocham cię i nie pozwolę, byś cierpiała przez wieczność, gdybyśmy nie byli w stanie wydłużyć ci życia.
- Czyli? Sorry, pogubiłam się. Chcesz mi się oświadczyć, bo mnie kochasz czy dlatego, żebym nie smażyła się w piekle?
- Chcę ci się oświadczyć, bo jesteś tą jedyną i cię kocham, a piekło to przy okazji.
- Czyli cielesność jest ważniejsza od duszy? - zaczęłam go podpuszczać.
- Skądże! Nie tak to zinterpretowałaś!
- Wyluzuj. Tak sobie łacha drę troszeczkę. Po prostu sądzę, że nie jesteś takim idiotą, by oświadczać się dziewczynie po kilku tygodniach znajomości, nie licząc przypadkowych spotkań na halowych korytarzach w sezonie reprezentacyjnym.
- W takim razie jestem największym idiotą na tym popieprzonym świecie.
   Podszedł do mnie, uklęknął na jedno kolano (to chyba jest przyklękniecie, ale nieważne) i sięgnął do kieszeni bluzy. Otworzył przed moimi oczyma małe czerwone pudełeczko ze ślicznym pierścionkiem w środku.
- Wyjdziesz za mnie?
    Pewnie dziewięćdziesiąt procent kobiet na tym świecie byłoby teraz wniebowzięte i miałyby nogi z waty, ale ja zaśmiałam się spuszczając głowę. Logika musi być!
- I co mam ci odpowiedzieć?
- Może nie jestem zbytnim romantykiem, ale wypadałoby się zgodzić.
- Też nie jestem typem romantyka, a tym bardziej poety czy coś w ten deseń.
- Czyli się zgadzasz?
- No... Nie wiem.
- Kolano mi wysiada, Piękna.
- Jakim cudem jesteś przyjmującym?
- Nie lubisz, jak cię podpuszczam, a ty? Co ty teraz robisz?
- Ja? Podnoszę napięcie.
- Nie nabijaj się ze mnie. Zgódź się.
- Dobra, już dobra - wstałam z kanapy. - Zgadzam się. Wyjdę za ciebie, jak Bozia pozwoli.
   Włożył mi na palec pierścionek zaręczynowy i pocałował mnie czule. Chwilę zajęło mu odnalezienie moich ust, ale wybaczam, bo nadal się stresował.
- Nawet z rozmiarem trafiłeś.
- Fabian.
   Usiedliśmy z powrotem na "wypoczynku", jak to kiedyś określił u Kuby Wojewódzkiego Paweł Fajdek.
- A to łajza! Jakby mógł, to by mnie sprzedał za bilety na dobry mecz. Bracia mi się trafili.
- Ja mam trzech, więc nie narzekaj. Młodzi nam niezłe numery wywijali. Nam... Wszystkim dookoła.
- Znam to.
- Skąd?
- W liceum wszyscy mylili mnie z koleżanką z klasy. Bardzo przydatne, jeśli nie lubisz chodzić na historię.
- U mnie bliźniaki dzielili się nauką. W sprawdzianach wypadali nieco słabiej... Interesujące.
- No tak. Nie mieli w tych dniach szczęścia.
- Dokładnie. Moje dwie sierotki.
- A ja? - spytałam z wyrzutem, układając usta w podkówkę. - Moja ulubiona, ukochana sierotka - cmoknął mnie delikatnie.
- Mam do ciebie prośbę - mruknął po chwili ciszy.
- Tak?
- Zostań ze mną do końca. Nie uciekaj do Włoch.
- Nie mogę ci tego obiecać. Przepraszam.
- Nie kazałem ci obiecywać. Ja cię tylko o to poprosiłem.

*perspektywa Matta Andersona*

   Usiadłem na ławce i zawiązałem starannie treningowe buty. Do szatni wszedł kapitan, Kosa i Perła. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, w pomieszczeniu rozległ się śmiech i szum rozmów.
- Co ty taki zamyślony, nasza druga amerykańska perełko?
- Alek! To moja ksywka! - napuszył się Łukasz.
- Trzymajmy się jakiś reguł - zachichotał Grzesiek.
- Jeszcze się trening nie zaczął, a już podnoszą ciśnienie - poskarżył się Białorusin.
- Tacy upierdliwcy też się zdarzają - przytknąłem w żartach.
- A już cię zaczęliśmy lubić, prawda Perła?
- Dokładnie, Kosa, ale chyba zmienimy zdanie.
- Musimy. Zero szacunku dla środka bloku.
- Sojusz przyjęcia - wtrącił Paul.
- Koalicja pierdolona.
- Oby nie taka, jak na Wiejskiej*.
- Cyrk w kraju.
- Chamstwo w państwie.
- Dokładnie. Gdzie reszta?
   Jak na zawołanie "wrota" się otwarły, a naszym oczom ukazał się Fabian, Pit, Igła i Niki.
- Ataku jeszcze nam brakuje.
- Schoepsy i Konar na parkingu zbierają manatki. Poza tym: witam - rzekł Krzysio.
- Cześć.
- Co dziś robimy, kapitanie? - spytał.
- Pijemy.
- O! Kolejne dziecko w drodze?
- Żartowałem. Trenera się spytaj. Nie jestem informacją turystyczną.
   Po chwili rozwinęła się z tego niezła dyskusja angażująca większość towarzystwa.
   Koło mnie przycupnął Niki i podał mi rękę na przywitanie.
- Co tam?
- Dobrze, ogólnie ujmując. Ania prosiła, żebyś po treningu dał jej znać to umówi się z tobą na spotkanie i opowie ci o tym, o czym powinna przed szpitalem.
- Jasne. Dzięki, Nikołaj - odetchnąłem. - Przepraszam cię za to, jak ją potraktowałem. Poniosło mnie. Kurde, cholernie mnie poniosło. Przepraszam. Zgoda?
- Zgoda, bracie - objął mnie ramieniem, klepiąc po barku, i uśmiechnął się.

*ulica Wiejska - nawiązanie do sejmu polskiego


Mam do Was prośbę: KOMENTUJCIE,
bo z tego, co zauważyłam, ostatnio sprawia Wam to wielką trudność.

Chciałam podziękować za każde wejście,
każdą chwilę poświęconą na przeczytanie moich wypocin.

Co do rozdziału, nie jestem zbytnio zadowolona.
Takie trochę na przejście, mimo takiego wielkiego wydarzenia
jakim bez wątpienia są zaręczyny Ani i Nikołaja.
Obiecuję, że w kolejnym rozdziale będzie więcej Matta...
To znaczy, z tego, co pamiętam, jest tam go wiele.

Gratulacje dla Nikołaja za dzisiejszy mecz.
Zasłużył na MVP, pomijając oczywiście sytuację nieporozumienia z Fabianem,
choć uważam, że Drzyzga powinien krzyknąć "moja" lub coś w ten deseń,
a nie tylko bluźnić w stronę Bułgara.
Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Co do sytuacji półfinałowej...
Mam nadzieję, że na Podpromiu zobaczymy ciekawy mecz,
a mój typ... Cóż, chyba znacie. Z...!
Jutro z całego serca kibicuję Skrze
i mam nadzieję, że będziemy cieszyć się z finału i medalu w kieszeni!

DODATKOWO:
Nie bawię się w żadne Liebster Award!

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 4 kwietnia 2014

Dwanaście

*perspektywa Piotra Nowakowskiego*

   Ania zajęła miejsce obok Nikołaja i spojrzała mi prosto w oczy, mówiąc:
- Wczoraj byłam na badaniach kontrolnych, jak z resztą wiecie, i nie mam dobrych wiadomości.
- Wracasz do Włoch? - spytałem.
- Nie tylko niezadowalające dla was, ale również dla mnie.
- Nie podpowiedziałaś zbytnio. Możesz jaśniej?
   Powinienem się ugryźć w język, bo momentalnie po jej policzkach spłynęły łzy. Otarła je wierzchem dłoni.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, Pit. Po prostu nie umiem wam tego powiedzieć z kamiennym wyrazem twarzy. To za bardzo boli i wcale nie mam na myśli bólu fizycznego.
- Jesteś chora? - w głosie Fabiana była nutka troski.
- Tak - pokiwała głową. - Mam białaczkę.
- Co masz? - Niki nie zrozumiał. Miał do tego prawo, w końcu zasób jego słownictwa był ograniczony.
- Raka, nowotwór... Nie wiem, jak inaczej ci to wytłumaczyć. Może tak: Skarbie, ja umieram.
   Wtuliła się w niego, a on pocałował ją czule. Tak bardzo cieszyłem się, że wreszcie są razem na prawdę.
   Wstałem z fotela i usiadłem koło nich, obejmując Kruszynkę i szepcząc jej na ucho:
- Znajdziemy ci dawcę. Obiecuję.
- Nie obiecuj, jeśli w stu procentach nie jesteś pewien, że możesz to zrobić.
- W takim razie... Zrobimy wszystko, by go znaleźć.
- Dziękuję, braciszku. Poprawka: pseudo-bracie.
- Musiałaś?
- Może umieram, ale nie chcę czuć na sobie piorunującego spojrzenia Fabiego. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś do tego, że zawsze jestem posłuszna swemu biologicznemu braciszkowi?
- Mam jeszcze na to dużo czasu.
- Precyzując, około pół roku.
- O czym ty mówisz, co?! Wykurzysz z siebie to choróbsko.
- Piotrek, sama siła woli nie wystarcza, a z moją grupą krwi, przeszczep można traktować w granicach cudu, albo co najmniej wielkiego szczęścia, a jak wiesz to moje ma małe problemy... Mianowicie jest ślepe, jak kret. Poza tym rodzice ze względu na wiek nie bardzo mogą być dawcami, a bracia mają inną grupę krwi, którą odziedziczyli po mamie.
- Pomógłbym, ale mam chyba taką samą grupę, jak Fabian. Pewności nie posiadam, ale...
- O tobie też teraz mówiłam poniekąd.
- Kocham cię, siostrzyczko.
- Też się kocham, braciszku.
- Aniu...
- Tak?
- Możemy coś dla ciebie zrobić?
- Bądźcie. Po prostu.
- Nie zostawię cię i nie pozwolę ci odejść - powiedział Nikołaj, ocierając jej mokry policzek. - Nie chcę cie stracić.
   Zaimponował mi, że otwarcie mówił o swoich uczuciach przy świadkach. Drzyzga musiała być dla niego na prawdę ważna, jak nie najważniejsza.
- Możliwe, że nie będziesz miał zbytniego wyboru, ale głowa do góry! Przed nami wspólne pół roku. Gdyby ode mnie zależały takie rzeczy to zostałabym przy tobie na zawsze, aż miałbyś mnie po dziurki w nosie.
- Co nie zmienia faktu, że resztę życia chciałbym spędzić z tobą.
- To co? Niedługo ślub? - zaśmiał się Fabian. - W razie czego wesele możecie odpuścić. Skrzynka wódki, głośniki, laptop i robimy potańcówkę na Podpromiu.
- Monika by cię zabiła, gdybyś skarcił ją za łażenie w szpilkach - zauważyłem.
- Weź przestań - westchnął. - Pod tym względem moja siostra jest kobietą idealną.
- Bo mimo iż umiem chodzić na szpilkach, to oddałabym buty tego typu do utylizacji?
- Dokładnie. Za chodzenie w tym czymś powinni przyskrzyniać.
- Moni dostałaby dożywocie.
- I nie byłoby dzikich nocy, Fabianku - wtrąciłem. - Prycza nie jest taka wygodna, jak mniemam.
- Żeby u ciebie się zaraz ten okres nie skończył.
- Stulcie pyski.
- Sorry - mruknęliśmy oboje.
- Teraz lepiej.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Chłopaki wyszli, zostawiając naszą dwójkę w mieszkaniu. Nie mam pojęcia po co i dokąd poszli, ale liczyło się to, że jestem z Anią.
   Siedzieliśmy na kanapie, oglądając jakiś film. Obejmowałem ją jednym ramieniem, jakbym w podświadomości bał się, że mi ucieknie, albo się rozpłynie, jak zjawa. Wtulała się w mój bok, podkurczając kolana niemalże do brody. Nie było w niej widać choroby. Wiedziała, że to może być jej ostatnie pół roku życia, ale zachowywała się tak, jak dotychczas. Nie próbowała uciec od nowotworu, a chyba to było teraz najważniejsze. Chciałem z nią być, jak najdłużej tylko się dało. Całymi dniami i nocami.
- Co się stało?
- Nic, nic - odparłem zmieszany.
- Wlepiasz się we mnie dobre dziesięć minut i wciskasz mi kit, że to od tak sobie? Co ty, hobby sobie nowe znalazłeś? Co to ma niby być? Nie jestem figurą woskową w muzeum, żeby mnie podziwiać. Zaczynam żałować, że powiedziałam wam o tej białaczce, bo niedługo zaczniecie mnie traktować, jak surowe jajko.
- Chcemy, by te pół roku było piękne.
- Nic nie będzie piękne, Nikołaj. Musze zakończyć karierę, a w najlepszym wypadku ją zawiesić. Te pół roku przeżyję z wyrwą w sercu.
- Siatkówka to nie wszystko.
- Łatwo ci mówić, skoro możesz grać. Moja cała najbliższa rodzina jest ściśle powiązana z tym sportem. Znam go od maleńkości. Szybciej odbijałam piłkę, niż zaczęłam chodzić. A teraz po dwudziestu latach co? Koniec? Z dnia na dzień?
- Przykro mi.
- Jedna zasada: nigdy mi nie współczuj. Gdybym tego chciała to zapisałabym się do klubu miłośniczek Płaczek Jerozolimskich.
- Nie mów tak.
- A jak mam mówić? Dziękować wszystkim, że się nade mną użalają? Wiesz co? Wolę własną wersję.
- Dlaczego taka jesteś?
- Jaka?
- Oschła, czasem wręcz agresywna.
- Pierwszy raz mnie taką widzisz, prawda?
- W zasadzie... Tak.
- Będziesz musiał się przyzwyczaić. Może to się często zdarzać podczas tego ostatniego pół roku.
- Nie mów tak.
- Jak?
- Że to twoje ostatnie chwile. Wygrasz tę walkę.
- Wkurzacie mnie tymi swoimi tekstami. Dajcie na wstrzymanie.
- Przestań - odsunąłem się od niej lekko. - Nie mam zamiaru tego słuchać.
- Za to ja nie mam zamiaru słuchać waszych smętów i wyrazów współczucia. Możecie je sobie...
- Uaktywniła się prawdziwa Anka?
- Wreszcie do mnie dotarło, że nie można na nikim polegać, bo z największymi problemami zawsze zostajesz sam.
- Przecież cię wspieramy...
- Żaden z was nie może być dawcą, a wsparciem duchowym życia mi nie uratujecie. Nie rozmawiajmy o tym, błagam.
- Kiedy będziemy o tym rozmawiać? Za pół roku?
- Teraz to ty jesteś nieprzyjemny.
- Odpowiedz.
- Jutro? Pojutrze? Byle nie dziś. Jejku, jeszcze Mattowi obiecałam, że mu wszystko wyjaśnię.
- Dlaczego jemu?
- Znasz historię z Włoch. Choćby dlatego.
- Rozumiem... Pamiętaj, że cię kocham, dobrze?
- Pamiętam.
   Pocałowała mnie delikatnie.
- Jak sądzisz, Fabian żartował ze ślubem?
- Pewnie tak, ale kto go tam wie? Po nim wszystkiego można się spodziewać. Jak to mówi nasz tata: "Ten mój syn Fabian to jednak szalony".
   Zaśmiałem się.
- Na chwilę wyjdę, okay? Zaraz wracam.
- Dobra. Czekaj! Dam ci kasę to kupisz coś do picia, bo u tego pachołka to zawsze pusto... Aż dziw, że jeszcze nie zdechł z głodu albo pragnienia.
- Jasne, wpadnę po drodze do sklepu.
   Wziąłem pieniądze i wyszedłem z mieszkania.
    Muszę zdążyć przed zamknięciem. Cholera jasna.

Zostawiam Was z tym u góry. Chyba nie jest najlepsze, ale cóż, lepsze już nie będzie.

Oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze i wejścia oraz proszę o więcej :)
Zapraszam na opowieść z Andrzejem Wroną <KLIK> i zachęcam do zadawania mi pytań właśnie o moją twórczość i nie tylko! <KLIK>

Kogo obstawiacie na Mistrza Polski? Z racji tego, że obiektywizmu u mnie za grosz to dla mnie złoto przypada Skrze, a pierwsza lokata atakującego w kadrze Szamponowi.

Pozdrawiam, Zuza.