*perspektywa Matta Andersona*
Jeden...
Drugi...
Trzeci...
- Chciałaś, żebym dał znać, więc daję - powiedziałem, gdy tylko odebrała.
- Ciebie też miło słyszeć, Matthew.
- Przepraszam. Cześć, Aniu.
- Cześć. Tak, chciałam się z tobą spotkać, ponieważ obiecałam, że wyjaśnię ci moje zachowanie sprzed szpitala.
- Zgadza się. Powiedz tylko kiedy i gdzie.
- To już zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Mi pasuje każdy czas i miejsce.
- Za godzinę u mnie? - bardziej spytałem niż oznajmiłem. - Nikt nam nie będzie przeszkadzał i na spokojnie mi wszystko wytłumaczysz.
- Może być i tak. Kupić coś po drodze? Ciastka czy... czy cokolwiek?
- Jak wolisz. Jeśli będziesz miała czas to dlaczego nie?
- To co? Do zobaczenia za godzinę?
- Do zobaczenia.
- Pa, Matthew - rozłączyła się.
Odpaliłem silnik swojego nissana i nacisnąłem pedał gazu, opuszczając parking pod Podpromiem. Za mną wyjeżdżał Lotman, więc mignąłem mu kierunkowskazami, na co on odpowiedział mi systemem krótkie-długie-krótkie*. Uśmiechnąłem się i skręciłem w odpowiednią ulicę.
*perspektywa Anny Drzyzgi*
Zmieniałam swoje ciuchy na bardziej wyjściowe. Takie, żebym nie wstydziła się pokazać ludziom i, decydując się na pokonanie drogi do mieszkania Matta na pieszo, mój mózg chwilowo przeprogramował się na czas przeszły, przywołując wszystkie wspomnienia.
Wywiady, w których nazywali mnie damską wersją Zaytseva. "Jedna z najlepszych atakujących włoskiej ligi" - mówili, "Perełka współczesnej siatkówki.", "Ten sport płynie w jej żyłach!". Dobrze pamiętam, jak podziwiali moją zagrywkę z wyskoku, którą tak rzadko psułam, a tak często zdobywałam punkty.
Nacisnęłam guzik domofonu i tylko parę sekund czekałam na dźwięk ustępującego zamka.
*perspektywa Matta Andersona*
Bawiąc się suwakiem bluzy, czekałem, aż Ania zawita u moich drzwi i znów będę mógł ją ujrzeć. Zapukała delikatnie w płytę koloru mahoniu.
Zaraz, skąd ja wiem, że to mahoń?! W mordę jeża.
- To jest mahoń? - spytałem, gdy przekroczyła próg.
- Mnie się pytasz? Ja nie odróżniam purpury od bordo. Nie do mnie takie pytania, Anderson.
- Dobra. Witam w moich skromnych progach.
- Wpadłam po drodze do sklepu.
Podała mi reklamówkę z logo Kauflanda i pudełkami niejakich "Piegusków", czymkolwiek by nie były. Przyznam, że jeszcze ich nie jadłem, ale mam nadzieję, że będą dobre, bo ochota na słodkie zżera mnie niesamowita, co w sumie nie jest niczym nadzwyczajnym.
- Widzę, że kupujemy w tym samym miejscu.
- Co? Kto? - zająknęła się.
- Ty, ja, Niki, a nawet ostatnio Pita gdzieś tam wyczaiłem.
- Wszyscy stali bywalcy mieszkania Fabiego.
- Co chcesz do picia?
- Herbatę poproszę - odwiesiła kurtkę przy wejściu.
Ruszyła za mną i, przyglądając się moim pokracznym poczynaniom, zajęła miejsce przy stole na przeciwko aneksu kuchennego.
Wstawiłem wodę i przygotowałem naczynia.
- Proszę - postawiłem przed nią kubek i wróciłem się po ciastka. - Uważaj, bo gorące - usiadłem koło niej.
- Dzięki za troskę, ale trochę za późno.
- Już się poparzyłaś?
- Nie, nie o to chodzi. Nieistotne.
- Miałaś mi wszystko wytłumaczyć, pamiętasz?
- No tak. Po to w końcu przyszłam. Nie będę ci pieprzyć o Włoszech, bo to już znasz - zaczęła bawić się pierścionkiem, tym samym próbując nie patrzeć mi w oczy.
- Zgadza się. Tyle razy twoje słowa przepływały mi przez myśl... - westchnąłem.
- Tak, mi też - przyznała. - Jak wiesz, skończyłam rehabilitację, udałam się na badania kontrolne... Niby miało być szybko, ale i tak się trochę naczekałam. Uroki polskiej służby zdrowia. W Ameryce też tak jest?
- Zdarza się.
- Ja pierdzielę, jak można tak traktować ludzi? Mniejsza z tym, nie o to chodzi. No więc, jedno badanie nie było do końca udane i musiałam je powtórzyć. Oprócz tego raczej wszystko było w porządku. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach czekania dostałam jakiś świstek, z którego ni cholery nie mogłam nic zrozumieć. Na szczęście lub nieszczęście, lekarz prowadzący moje badania wszystko mi wytłumaczył...
- I? - ponagliłem ją, bo się zawiesiła.
- Białaczka. Mam białaczkę. To dlatego, gdy odbierałeś mnie ze szpitala byłam przybita i lekko zamroczona. Zauważ, że nie protestowałam, gdy w samochodzie położyłeś mi rękę na kolanie. Normalnie pewnie bym się na ciebie wydarła.
- Splotłaś nasze palce...
- Właśnie. Wyłączyło mi się myślenie. Przepraszam, jeśli znów zacząłeś sobie cokolwiek obiecywać. Wiem, że sprowokowałam twoje gesty tym, że poprosiłam, byś mnie przytulił. Po prostu w tamtym momencie cały świat mi się zawalił i potrzebowałam czyjegoś ciepła. Ciepła osoby, która jest mi bliska, bez względu na to, jakie stosunki między nami panują. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Sam muszę się z ciebie wyleczyć, nikt mi w tym nie może pomóc.
- Też prawda. Dziękuję, że jesteś - wstała, usiadła mi na kolanach i zarzuciła ramiona na szyję. - Nawet nie masz pojęcia, ile razy we Włoszech ciągnęło mnie do twojego mieszkania. Tyle czasu rozmyślałam nad tym, czy może nie pójść do ciebie i nie zapytać, czy mówiłeś na poważnie o byciu razem. Tylko, kiedy się już zdecydowałam, ty wyjechałeś do Rosji. I znów wszystko zostało pogrzebane żywcem.
Zamknąłem oczy i znów poczułem woń jej perfum, tych samych, których używała we Włoszech.
- Też cię kocham, Matthew.
- O czym ty mówisz? - zmusiłem ją, by trochę się odchyliła. - To nie jest pierścionek zaręczynowy? - wymownie spojrzałem na jej dłoń.
- Jest, ale ciebie też kocham... Wiem, to zagmatwane.
- Czyli co? Jeżeli bym się pospieszył to ta błyskotka mogłaby być ode mnie?
- Nie, Matthew. Kocham cię, ale nie mogłabym stworzyć z tobą związku na dłuższą metę, a przynajmniej tak sądzę.
- A jego kochasz?
- Tak. Inaczej nie planowalibyśmy ślubu.
- To co różni mnie i jego?
- Z nim nie mam wspólnej przeszłości. To nie jego dziecko miało przyjść na świat. Za każdym razem, gdy o tobie myślę lub rozmawiam z tobą, gdzieś w środku czuję takie małe ukłucie, które przypomina mi o naszym nienarodzonym dziecku. Nie mogłabym codziennie budzić się koło ciebie i mieć w podświadomości tę stratę. Tylko, że to też samo się wyklucza, bo nie potrafiłabym znieść tego bólu, a twoja czułość, opiekuńczość i miłość mi w zupełności odpowiadają. Mam taki mętlik w głowie...
- Przepraszam...
- To nie twoja wina.
- Gdybym się zabezpieczył to nie byłoby problemu.
- Nie mów tak - powiedziała ostro.
Po chwili ciszy wyszeptała:
- Chciałabym wiedzieć tylko jedno...
- Słucham.
- Wychowałbyś ze mną to dziecko? A w takim przypadku, jak teraz... Również za mnie?
- Jeżeli tylko byś mi na to pozwoliła. Kochałbym ciebie i je całym sercem. Zawsze bym was bronił i nie oddał nikomu, wbrew waszej woli.
Zacisnęła powieki, a po jej policzkach popłynęły łzy. Otarłem je delikatnie i ucałowałem ją w czoło. Tak bardzo chciałem, żeby to były usta, ale nie jestem takim skurczybykiem, żeby zrobić coś takiego kumplowi z klubu.
Przytuliła się do mnie ponownie.
Za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, cierpiała, a mimo to, nie unikała mnie. Choćby za to powinienem ją dozgonnie szanować i podziwiać. Nie wiem, czy byłbym w stanie dokonać czegoś podobnego. Utrata dziecka musiała być dla niej ciosem w samo serce, ale podźwignęła się i próbuje dalej żyć, jakby to nie miało miejsca... Tylko, że moja obecność trochę jej to uniemożliwia.
- Bądź szczęśliwa. Na ślubie zarezerwuj dla mnie miejsce w pierwszym rzędzie - zaśmiałem się.
- Jasne. Dziękuję. Obiecaj mi, że ułożysz sobie życie z kobietą, która na to zasługuje.
- Obiecuję.
- Kocham cię, Matthew.
- Ja ciebie też, Aniu, ja ciebie też.
* krótkie-długie-krótkie - w tym przypadku chodzi o przełączanie świateł samochodowych
KOMENTUJCIE, bo inaczej będzie lipa a nie opowiadanie!
Wreszcie jest!
Przepraszam za opóźnienia, ale wiecie... Najpierw święta,
a potem kompetencje, które na marginesie poszły mi całkiem nieźle.
Znów jest duuużo Matta i mam nadzieję, że jesteście zadowolone,
bo ja jestem o dziwo.
Trochę więcej się wyjaśniło a propo ich relacji,
które nigdy nie będą proste i przejrzyste.
Wiem, że wiele z Was chciałoby, aby Ania była z Andersonem...
Cóż, nic nie jest przesądzone.
Nie obiecujcie sobie jednak zbyt wiele!
Po raz kolejny przypominam, że jesteśmy już bliżej końca niż początku.
Myślę, że na początku czerwca się pożegnamy na tym opowiadaniu.
Czy tylko ja tak czekałam na weekend? (nie tylko ze względu na testy)
Już w niedzielę możemy mieć Mistrza Polski!
Skromnie mam na to nadzieję, ale zobaczymy, co Bozia nam przyniesie.
Jeśli macie pytania lub chcecie zobaczyć parę fajnych zdjęć/gifów
to zapraszam tutaj <KLIK>.
Pozdrawiam, Zuza.