piątek, 31 stycznia 2014

Trzy

*perspektywa Matta Andersona*

   Dziś nie spóźniłem się na trening, wręcz przeciwnie. Przybyłem na Podpromie wcześniej, by móc w ciszy przemyśleć parę spraw.
   Gdy głównie to, czy pobyt w Polsce nie jest najlepszym momentem, by zacząć jej szukać. Przecież, mimo paru lat, mogła nadal lub znów być singielką. Chciałem i wciąż chcę zawalczyć o jej względy, a przede wszystkim miłość. Inną sprawą jest to, że może już założyła rodzinę. Ma męża, gromadkę dzieci i dom z ogrodem. Nie będę psuł jej szczęścia. Porozmawiam z nią, może poznam jej pociechy i zniknę. W takim przypadku, tak będzie najlepiej.
   Opadłem na jedno z trybunowych krzesełek i ślepo wpatrywałem się w odległy punkt przed sobą.
- Cześć, Matthew - przywitał się Paul, klepiąc mnie po ramieniu.
- Hej, bracie.
- Znowu myślisz o tej dziewczynie z Włoch?
   Usiadł koło mnie.
- Skąd wiesz?
- Wiem, ile dla ciebie znaczy. Wiem również, że jest Polką, a my jesteśmy w... - próbował wymusić na mnie odpowiedź szturchaniem w ramię.
- Polsce - odpowiedziałem, śmiejąc się.
- Brawo, bystrzaku. Jesteśmy w Polsce, ona jest Polką i, mimo że ostatnimi czasy mieszkała w słonecznej Italii, mogła wrócić. Może nawet być w Rzeszowie.
- Czy ty wiesz więcej ode mnie?
- Nie, ale gdybyś jej nie znalazł, do Fabiana przyjeżdża siostra. Miła, ładna... Siatkarka. Powinniście się dogadać - puścił mi perskie oczko.
- Nienawidzę cię...
- Ranisz!
- Nienawidzę cię, bo zawsze musisz mieć rację, dupku.
   Zaśmiał się, przytulił mnie i wyznał mi braterską miłość. Jak dobrze, że tylko braterską.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Dzielnie ćwiczyłam na kolejnych zajęciach w tym tygodniu. Mój rehabilitant dopingował mnie bardzo mocno, ale nie byłam już w stanie wykonać kolejnej serii powtórzeń. Nie miałam siły. Cała zmachana i mokra odmówiłam dalszego wysiłku.
   Wysoki brunet o niebieskich oczach i pokaźnych mięśniach brzucha wyciągnął rękę w moim kierunku. Pokręciłam głową. Nie było mowy o tym, żebym wstała z tego miękkiego materaca.
- Anka, rusz dupsko, chyba, że chcesz przytyć - trafił w czuły kobiecy punkt, ale nie mój.
- Oboje dobre wiemy, że to nie będzie miało miejsca.
- Jesteś pewna? - uniósł brew.
- Nie psuj mi humoru.
   Ujęłam jego dłoń i pociągnęłam ku sobie. Opadł na miejsce koło mnie i, zerkając na zegarek, mruknął:
- Koniec zajęć. Zawsze musisz ściemniać?
- Zawsze musisz narzekać? - wytknęłam mu język.
   Zaśmiał się.
- Przecież jestem zdolna...
- Ale leniwa - wtrącił.
- Ale i tak bardziej utalentowana od ciebie - odszczekałam.
- Jak możesz.
   Prychnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej, by móc spojrzeć na niego z góry. Uśmiechnął się lekko.
- Wstawaj, obiboku - trąciłam go w ramię, prostując się, a następnie ruszyłam do szatni.
- Uważaj na nogę w tym swoim mercu!
- Zazdrościsz! - okrzyknęłam, zdejmując z haczyka przed wejściem ręcznik i kluczyk do szafki oraz podnosząc napój izotoniczny.
    Do moich uszu dobiegł śmiech wydobywający się z gardła Karola. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Pewnie miał kolejną klientkę z jeszcze lepszą figurą i przede wszystkim niższą ode mnie. Między nami było zaledwie kilka centymetrów różnicy. Chyba właśnie to go bolało, a ja ledwo powstrzymywałam się przed zerwaniem z niego ubrań po każdej zakończonej godzinie rehabilitacji. Co za pech!
   Przekręciłam kluczyk w zamku i wyciągnęłam wiśniowy żel o słodkim zapachu. Rozebrałam się do bielizny i założyłam japonki, a następnie udałam się pod prysznic. Po kilku minutach spędzonych pod natryskiem, swoje skromne ubranie zmieniłam na suche i uzupełniłam o jasnoniebieskie jeansy, czarną bokserkę i siwy kardigan z przykrótkimi rękawami, które zakasałam do łokci. Wcisnęłam się w swoje ulubione nike air max i, po wpakowaniu reszty rzeczy do torby, wyszłam z szatni.
   Gdy zdawałam w recepcji klucz, stanął koło mnie Karol, szczerząc się tak, jakby potrzebował pilnej konsultacji psychiatrycznej. Podziękowałam pracownicy ośrodka rehabilitacyjnego i ruszyłam ku wielkim, przeszklonym drzwiom. Założę się, że nie jeden w nie wbiegł z impetem.
- Jestem taki mały, że mnie nie zauważasz? - burknął obruszony, torując mi przejście.
- Spieszę się. Mój facet na mnie czeka.
- Co? Jak to?
- Normalnie. Sam się przecież nie rozgrzeje.
- Mówisz o swoim GLK? - wreszcie załapał.
- On ma imię.
- Mercedes - zaśmiał się.
- Dokładnie, a teraz pozwól, że udam się go zadowolić - mruknęłam z sarkazmem.
- Dasz się zaprosić na kolację? - wypalił niespodziewanie.
- Nie dam, ale możesz prosić dalej.
- Czemu nie?
- Dlaczego tak?
   Otworzyłam drzwi, a w moją twarz buchnęło zimne, październikowe powietrze.
- Ponieważ dobrze się dogadujemy, spędzamy ze sobą dużo czasu. Dzięki mnie znów możesz prowadzić samochód - wymieniał.
- Mam kontuzjowaną lewą nogę i nie posiadam sprzęgła, więc w prowadzeniu samochodu to nie twoja zasługa. Wiesz, mój facet to automat i nie trzeba mu pomagać, żeby odpalił - zlustrowałam go wzrokiem.
- Pocisk. Czyżby mistrzyni ciętej?
- Po prostu znam wasze możliwości. Marne z resztą.
- Akurat naszych nie znasz - zachichotał.
- Może nie chcę poznać?
- Może nie chcesz się przyznać.
   Bum! Trafiona - zatopiona.
- Kpisz - mruknęłam, wyłączając alarm w swym mercedesie koloru czarny mat.
   Chwyciłam za klamkę, wsiadłam do środka, a Karol oparł się bok auta, czekając na odpowiedź. Rzuciłam torbę na miejsce pasażera i przekręciłam kluczyk w stacyjce.
- Nie - odparłam uprzejmie, zamykając drzwi i machając mu na pożegnanie.
   Z piskiem opon wyjechałam z parkingu.

Oki. Za nami kolejny rozdział. Czekam na komentarze, bo uwierzcie mi o wiele lepiej jest po setce wyświetleń zobaczyć dziesięć komentarzy niż dwa.

Nie wiem, czy się spodobało, czy nie, ale nic nie potrafię wydusić z przejściowego rozdziału.

Zapraszam na opowiadanie z Andrzejem Wroną. Tam również jest miło ujrzeć opinię w komentarzu.

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 24 stycznia 2014

Dwa

*perspektywa Fabiana Drzyzgi*

   Wróciłem do domu, rzucając buty w kąt. Wreszcie w swoim gniazdku. Cisza, spokój i pizza zamówiona przed kilkoma minutami, wbrew mojej diecie, ale co cię nie zabije, to cię wzmocni, poza tym, coś od życia mi się należy.
   Wszedłem do kuchni, wyciągnąłem z lodówki butelkę wody niegazowanej mineralnej i upiłem spory łyk. Odłożyłem napój na miejsce i posłyszałem dzwonek do drzwi. Prosta melodia, a wkurzająca, jak nic innego w całym Bożym świecie. Bardziej upierdliwa niż marudzący na boisku Krzysio Ignaczak po nieudanej akcji.
   Jęknąłem cicho i ruszyłem w stronę wyjścia mieszkania. Odebrałem karton ze swoim, jakże pożywnym, obiadem, płacąc za niego i dodatkowo wręczając dostarczycielowi napiwek. Młody chłopak, który zapewne niedawno odebrał prawko, podziękował z uciechą i pożegnał się. Zawtórowałem mu i przekręciłem klucz w zamku.
   Po zjedzeniu posiłku zadzwoniłem do siostry.
- Cześć, brat - przywitała się.
- Witam. Co tam? Jak noga, sieroto? - spytałem, opadając na kanapę.
- Dobrze. Kontynuuję rehabilitację. Mam dla ciebie niespodziankę!
   Mimo, że nie mogłem jej zobaczyć, to wiedziałem, iż na jej twarzy gości teraz wielki uśmiech, a ona sama niemal płacze ze szczęścia.
- Słucham cię, siostrzyczko.
- Niedługo moja rehabilitacja będzie prowadzona w Rzeszowie! Wreszcie wydostanę się z tej klatki. Kocham naszych rodziców, ale oni przez całą dobę... Przez tyle dni... Oszaleć można.
- Oj, wiem. Potrafią zatruć życie.
- Szczególnie kiedy nadal mają wrażenie, że dopiero czekasz na dowód osobisty, albo, co gorsza, pierwszy rower.
- Zgadza się.
- Zmieniając temat, przyjmiesz mnie pod swój dach?
- Ja tam od przyjmowania nie jestem...
- Ale ty wredna małpa jesteś, Fabianku.
- Dobra, dobra. Dach nie jest mój, bo w bloku mieszkam, ale wpadaj. Zawsze jesteś u mnie mile widziana, słońce ty moje włoskie.
- Dzięki, rzeszowsko rozlewnio wódy.
- Ej, kontrakt zobowiązuje.
- Jasne, jasne. Już ja cię znam.
- Powiedz ty mi lepiej, kiedy przyjeżdżasz.
- W przyszłym tygodniu. Muszę lecieć. Do zobaczenia, mordo.
- Pa, siostra - rozłączyłem się.
   Znowu ktoś dobijał się do moich czterech ścian. Idąc, jak najwolniej, ruszyłem ku drzwiom. Nacisnąłem klamkę, a moim oczom ukazał się mój przyjaciel, Piotr Nowakowski.
- Piwko? - spytał radośnie, wyciągając reklamówkę z pobliskiego Kauflanda zza pleców. - Nie daj się namawiać! Powiedzmy, że to na zakwasy.
- Zaksasy? - zaśmiałem się, wpuszczając go do środka.
- Zaksasy to my dopiero będziemy mieć.
- Oj, prawda. Klapnij sobie - poleciłem, wskazując kanapę i zgarniając pudełko pizzy z ławy.
- Ktoś tu nie przestrzega dietki.
- Zamknij się. Piwo przyniosłeś przecież.
- Oj tam. Przysuszyło mnie trochę.
- Nas - wrzuciłem pudło do kosza.
- Sam się przyznałeś. Siadaj, gospodarzu.

*perspektywa Matta Andersona*

   Wpatrywałem się w sufit swojego nowego pokoju. Pod moim cielskiem znajdował się miękki materac i puszysta kołderka. Miałem ochotę w tym momencie zamknąć oczy, wpełznąć pod pierzynkę i obudzić się z Nią u boku. Nie potrafię o Niej zapomnieć. Dlaczego to takie trudne? Walnąłem ręką w ścianę. Zabolało, ale nie na tyle, by się tym przejmować.
- Dlaczego mnie zostawiłaś? - wyszeptałem, pokonując wielką gulę w gardle.
   Cisza. Pustka. Tak samo, jak tysiące razy wcześniej, gdy o to pytałem. Zastanawia mnie tylko jedno, a mianowicie, czy kiedykolwiek poznam odpowiedź.
   Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie tamten wieczór.
   Wpadłem z grupą kolegów z klubu do jednej z włoskich dyskotek. Od progu rzuciliśmy się do baru po coś mocniejszego. Zrezygnowałem z dalszych procentów po drugiej kolejce. Wolałem napić się w bardziej kameralnym towarzystwie.
   Moją uwagę przykuła brunetka w lekkim makijażu, szortach i biało-czerwonej koszulce z nazwiskiem "Gruszka". Ciągle się śmiała i chyba zauważyła, że jej się przyglądam, bo puściła mi oczko. Wskazałem na siebie, niemo pytając, czy to do mnie był ten gest. Skinęła lekko głową, przygryzła dolną wargę i podwinęła dół t-shirta o parę centymetrów. Uśmiechnąłem się łobuzersko i poruszyłem brwiami, wskazując wyjście. Odwróciła się na chwilę do koleżanek i po paru sekundach ruszyła w moim kierunku. Nachyliła się nade mną i powiedziała coś w obcym dla mnie języku. Poprawiła się od razu i zaczęła rozmowę po angielsku. Powiedziałem chłopakom, że wybywam i pociągnąłem ją ku wyjściu.
   Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, zaproponowałem wspólną noc w swoim ówczesnym mieszkaniu. Zgodziła się bez wahania, co mnie zaskoczyło. Sądziłem, że będzie się opierać, ale ona tylko spytała, gdzie mieszkam. Wzruszyłem ramionami z zadowoleniem i objąłem ją w talii... Była wysoka. Może nawet z siatkarskiego środowiska.
   Doszliśmy do moich drzwi. Przekręciłem klucz w zamku i zaprosiłem ją do środka. Spojrzała na mnie, a kąciki jej usta lekko poszybowały ku górze. Przekroczyła próg i oparła się o ścianę w przedpokoju. Zakluczyłem drzwi, a pęk narzędzi rzuciłem na szafkę obok wejścia.
   Stanąłem na przeciw niej. Zdradziła mi swoje imię. Spytałem skąd jest, bo akcent z jakim je wypowiadała na pewno nie był włoski. Była Polką, ale wolał mieszkać we Włoszech, gdzie żyje już parę dobrych lat. Tyle o niej wiem.
   Przedstawiłem się i lekko do niej zbliżyłem. Pochyliłem się, a Ona przeniosła ciężar swego koguciego ciała na palce stóp. Lekko się speszyła, choć pojęcia nie mam czym. Pragnąłem być, jak najbliżej Niej. Czy to możliwe, żebym tak szybko się zakochał? Pocałował mnie. Delikatnie, czule i z zaangażowaniem. Odwzajemniłem pocałunek. Uśmiechnęła się i zarzuciła mi ramiona na kark. Pociągnąłem ją za uda, a Ona oplotła mi nogi wokół pasa. Zaśmiałem się, gdy próbowała mi zdjąć koszulkę. Zaniosłem Ją do sypialni. Po paru minutach nasze ubrania pokrywały podłogę, a Jej głos wypowiadający moje imię wypełniał całe pomieszczenie.
   Ile dałbym, by spotkać ją jeszcze raz.
   Gdy było już po wszystkim, położyła się na moim torsie i, z uśmiechem na ustach, wyszeptała mi na ucho:
- Szybka randka?
Przytaknąłem.
   Dlaczego to wtedy zrobiłem? Anderson, idioto. Jeśli wtedy bym wiedział, ile Ona będzie dla mnie znaczyć... Rozegrałbym to zupełnie inaczej.

   Kąciki jej ust poszybowały w górę, a Ona sama wtuliła się w mój tors, kreśląc na nim rozmaite kształty. Przyglądałem się Jej, a moja dłoń wędrowała po jej roznegliżowanych plecach. Gdy gładziłem ją w okolicach odcinka lędźwiowego, syknęła, od razu zaciskając zęby. Spojrzałem na Jej twarz przepełnioną bólem (fizycznym albo psychicznym) i uchyliłem rąbek kołdry. Część Jej ciała pokrywał siniak wielkości standardowej kartki z zeszytu. Nie dziwię się, że tak bardzo ją to ograniczało. Dyskomfort musiał być ogromny.
   Przykryłem ją z powrotem i lekko opatuliłem.
- On cię bije? - zapytałem ze strachem.
- Bił. Teraz go nie ma - odpowiedziała po chwili zamyślenia.
- Często? - drążyłem temat.
- Kiedy przyjdzie mu na to ochota.
   Wtuliła się we mnie jeszcze mocniej. Po chwili poczułem wilgoć na klatce piersiowej. Płakała.
   Objąłem ją i pocałowałem w czubek głowy.
- Dlaczego teraz cię nie katuje? - spytałem, gdy się uspokoiła.
- Wyjechał, ale wróci i znów zacznie.
   Podniosłem się do pozycji siedzącej. Zawtórowała mi i owinęła się kołdrą. Czułem, jak Jej bystre oczy błądzą po moim odsłoniętym od pasa w górę ciele. Ścisnęła moją dłoń, spokojnie spoczywającą na pierzynie. Odwróciłem się w Jej stronę i pogłaskałem Ją po policzku.
- Zostań ze mną, a nic ci się nie stanie.
   Nie bałem się o siebie, lecz o Nią.
   W tym momencie musiałem ją wystraszyć. Narzucić jej swą wolę. Ty przeklęty idioto.
Uśmiechnęła się smutno i przesunęła za mnie, obejmując mnie swoimi szczupłymi rękoma. Przylegała do mnie, jak mała małpka do grzbietu matki. Oparła czoło o mój kręgosłup i musnęła wargami moją nagą skórę. Przeszły po mnie ciarki. Ta kobieta wywoływała we mnie takie pożądanie!
Zaśmiała się cicho i podniosła na klęczki, obsypując mą szyję milionem pocałunków. Zamknąłem oczy i poddałem się przyjemności.
      Przygryzłem od środka usta i przekląłem w myślach. Oddałbym wszystko, by jeszcze raz przeżyć z Nią tą noc, a przede wszystkim uwolnić Ją od tego kata.

Przepraszam za wszystkie błędy.

Jeśli chcecie być powiadamiani o następnych rozdziałach wpisujcie się do "Informowanych".

Chyba jestem zadowolona z tego, co ukazało się u góry. Trochę długo... Mam nadzieję, że będę tak samo zadowolona z kolejnych rozdziałów i nowego opowiadania z Wroną, na które Was bardzo serdecznie zapraszam TUTAJ.

Do następnego, Zuza.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Raz

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Stanęłam na przeciw wejścia do rodzinnego lokum i zawahałam się. Jasne, że rodzice ucieszyli się na wiadomość o moim powrocie, lecz nie zadowalał ich fakt, że tylko na czas rehabilitacji, ale cóż, im się nie dogodzi. Tata wiele razy powtarzał, że mimo, iż Serie A jest dobrą ligą to wolałby mieć swoją córeczkę na miejscu w jednym z polskich klubów. Najlepiej w Atomie Treflu Sopot lub Chemiku Police, który okazał się hitem sezonu ubiegłorocznych rozgrywek. Co za ironia, ja nie myślałam w ogóle o powrocie na stałe, a oni o moim życiu we Włoszech. Nie ulegało wątpliwości, że ich kocham, szanuję i cenię, bo w końcu są jednymi z najważniejszych osób w moim życiu, ale nie miałam zamiaru go dostosowywać pod ich dyktando. Przecież to byłoby nienormalne. Jedyny Fabian nie miał nigdy do mnie o nic pretensji, tylko wolałby, żebym częściej go odwiedzała. Jednakże napięty harmonogram, a teraz kontuzja i codzienna rehabilitacja nie dawały mi na to najmniejszych szans. Co począć?
   Zacisnęłam powieki i, niczym wykonując jakiś ważny krok, nacisnęłam przycisk dzwonka. Usłyszałam znajomą melodyjkę, która działała mi na nerwy przez tyle lat, wtedy myślałam, że psich, a później okazało się kluczowych dla mojej siatkarskiej kariery i, związanych z nią, osobistych katuszy.
   Po chwili w drzwiach pojawiła się mama i zamknęła mnie w szczelnym uścisku, szepcząc mi do ucha, jak bardzo na mnie czekała i jak za mną tęskniła. Po szybkim powitaniu wniosłam do swojego starego pokoju bagaże i podreptałam do kuchni.
- Cześć, tato - uśmiechnęłam się i złożyłam całusa na ojcowskim policzku.
- Cześć, córcia. Siadaj - wskazał miejsce koło siebie przy stole w jadalni. - Opowiedz, jak tam w tych Włoszech. Długie to stadium rehabilitacji w kraju?
   Zajęłam wskazane przez rodzica miejsce i zaczęłam opowiadać. O klubie, znajomych, mieszkaniu, kontuzji i wreszcie o powodzie mojego powrotu do ojczyzny. Tymczasowego oczywiście.
- Czyli niedługo u nas zagościsz. Cała rehabilitacja w Warszawie?
- Nie. Potem gdzieś się przenoszę, ale jeszcze nie wiem gdzie. W każdym razie muszę odwiedzić braci, bo mi tego głąby nie wybaczą.
- Jadzia, patrz, jak się nasze dziecko wyraża o swych braciach.
- Słuchaj, jeśli już.
- I ty przeciwko mnie!
- Nie przeciwko tobie tylko uważaj, co tam mamroczesz. Głąby, czy nie głąby, to twoi bracia.
- Wiem, kocham ich, co nie zmienia faktu, że z nimi ledwo żyć się da.
- Ty mi to mówisz? - zaśmiała się mama.
- Racja, uwaga nie na miejscu, przepraszam.
- Ci twoi bracia to szaleńcy - skwitował ojciec.
- Szczególnie Tomek, skoro teraz pracuje jako menadżer. Istne szaleństwo!

*perspektywa Matta Andersona*

   Otworzyłem lodówkę i z rezygnacją stwierdziłem, iż w środku mam tylko światło i butelkę niegazowanej wody mineralnej, której po paru sekundach już z resztą nie było. Mruknąłem coś z niezadowolenia, czego sam nie potrafiłem rozszyfrować, być może nie miało to nawet znaczenia i z powrotem założyłem kurtkę i buty, by udać się do jakiegoś spożywczaka, albo najlepiej hipermarketu, bym nie musiał liczyć na znajomość angielskiego rzeszowskich ekspedientek.
   Niedaleko mojego mieszkania znalazłem sklep o nazwie Kaufland, co bardziej skojarzyło mi się z jakąś niemiecką sieciówką, ale kto wie, skąd ten cały supermarketowy szajs pochodzi. Szwecja też jest dobra w tego typu inwestycjach, szkoda, że są wierni budowlańcom.
   Włożyłem do wózka jedno złotówkę, swoją drogą fajne mają te drobniaki w Polsce, jak ci się gdzieś nudzi to można zmyślne wieże pobudować, albo coś, przydatne cholerstwo, ale ciąży trochę w kieszeniach i portfela czasami nie da się dopiąć. Udałem się między sklepowe półki. Już po chwili dostrzegłem nieopodal siebie dwie dziewczyny, na oko początkujące licealistki z tego, co się orientuję w polskiej oświacie, które bacznie mi się przyglądały i dyskutowały między sobą. Uśmiechnąłem się do nich i puściłem im perskie oko na co jedna zareagowała wybuchem śmiechu. Nie powiem, gdyby nie wiek uznałbym to za urocze, ale zwracając uwagę na dzielące nas prawdopodobnie lata jest to trochę nie na miejscu, choć kto wie?
   Po paru minutach spotkałem je ponownie przy dziale z podajże kisielami, budyniami i innymi takimi, jak pakowały do koszyka jakieś produkty z górnych półek. Obie nie grzeszyły wzrostem, więc, gdy ani jedna, ani druga nie dosięgnęła jednego z opakowań, nieoczekiwanie (dla nich) podałem im go.
- Dziękuję - odpowiedziały równocześnie i, obdarowując się spojrzeniem, zaczęły się śmiać.
- Jestem taki zabawny?
- Słucham? - odparła jedna z nich.
- Spytałem, czy jestem taki zabawny.
- Skądże - odpowiedziała druga. - Po prostu nie sądziłyśmy, że podczas wypadu do pobliskiego sklepu spotkamy siatkarza.
- Rozumiem. Miło, że mogłem pomóc.
- Jeszcze raz dziękujemy i mamy nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie.
- Tak. Od dziś wszędzie zabieramy ze sobą aparat, bo następnym razem nie puścimy cię bez zdjęcia - dodała druga, uśmiechając się promiennie.
- Chłopaki mieli rację, Polki to jednak najładniejsze dziewczyny na świecie - powiedziałem szczerze i dalej ruszyłem między półki.

*perspektywa Fabiana Drzyzgi*

   Słuchając wywodów Pita na temat ostatniego treningu, który jego zdaniem on zawalił, a wcale tak nie było, bo podczas sparingu był świetny, odczytałem smsa od Ani, że gdy tylko znajdzie chwilę, by mnie odwiedzić to na pewno to zrobi, ale z racji tego, że ostatnimi czasy częściej widywała się ze mną niż z Tomkiem to zacznie od odwiedzin w Kędzierzynie-Koźlu u tego starucha. Brat to brat, ale czasami też trzeba pośmiać się z jego wieku, bo inaczej życie nie miałoby tylu kolorów.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? No pięknie! Siedzisz w telefonie, a ja się produkuję!
- Sorka, Piter, ale to było pilne - odłożyłem komórkę na ławę. - Ty to jednak głupi jesteś, wiesz?
- Dlaczego?
- Bo byłeś świetny, blokowałeś jak głupi, a gwoździe wbijałeś niczym stolarz i się przejmujesz. Graj tak na każdym meczu, a najbardziej niewdzięczna pozycja, jeśli chodzi o uhonorowywanie tytułem MVP, będzie zbierać pochwały i statuetki. Ogarnij dupsko, bo trzeba coś zjeść, a w mojej lodówce...
- Jak zwykle pusto. Rozumiem. To co, sklepik?

Jeśli chcesz wiedzieć o nowych rozdziałach, wpisujesz się do "Informowanych". Proste.

Opowiadanie będzie około dwudziesto-rozdziałowe, przynajmniej tak wynika z moich szacunków. Mimo wszystko, nie będzie tak zwanego "happy-endu". Poza tym, jak powszechnie wiadomo, Zuza nie słucha opinii innych i skończy tak, jak będzie chciała, aczkolwiek #MattTeam i #NikolayTeam mile widziane.

Historia zagmatwana, aczkolwiek myślę, że ciekawa i przypadnie Wam do gustu. Oby. Znów będzie banalnie. Znów będzie tak, jak sobie opracuję i znów będę się wkurzać, jak ktoś spróbuje mi dyktować historię. Taka jestem, nikt mnie nie zmieni i chyba nie mam ochoty, by mnie zmieniał. Nie mam za co przepraszać, bo jestem przekonana, że powinniśmy ludzi kochać (lub nienawidzić) takimi, jacy są i nie oczekiwać, że zmienią się z dnia na dzień, bo tak nam się podoba.

Proszę o komentowanie, ponieważ to bardzo pomaga. Dopinguje.

MASZ PYTANIE? ZAPYTAJ, ODPOWIEM W KOMENTARZU.

Rozpisałam się, przepraszam i jednocześnie dziękuję, Zuza.