*perspektywa Matta Andersona*
Dziś nie spóźniłem się na trening, wręcz przeciwnie. Przybyłem na Podpromie wcześniej, by móc w ciszy przemyśleć parę spraw.
Gdy głównie to, czy pobyt w Polsce nie jest najlepszym momentem, by zacząć jej szukać. Przecież, mimo paru lat, mogła nadal lub znów być singielką. Chciałem i wciąż chcę zawalczyć o jej względy, a przede wszystkim miłość. Inną sprawą jest to, że może już założyła rodzinę. Ma męża, gromadkę dzieci i dom z ogrodem. Nie będę psuł jej szczęścia. Porozmawiam z nią, może poznam jej pociechy i zniknę. W takim przypadku, tak będzie najlepiej.
Opadłem na jedno z trybunowych krzesełek i ślepo wpatrywałem się w odległy punkt przed sobą.
- Cześć, Matthew - przywitał się Paul, klepiąc mnie po ramieniu.
- Hej, bracie.
- Znowu myślisz o tej dziewczynie z Włoch?
Usiadł koło mnie.
- Skąd wiesz?
- Wiem, ile dla ciebie znaczy. Wiem również, że jest Polką, a my jesteśmy w... - próbował wymusić na mnie odpowiedź szturchaniem w ramię.
- Polsce - odpowiedziałem, śmiejąc się.
- Brawo, bystrzaku. Jesteśmy w Polsce, ona jest Polką i, mimo że ostatnimi czasy mieszkała w słonecznej Italii, mogła wrócić. Może nawet być w Rzeszowie.
- Czy ty wiesz więcej ode mnie?
- Nie, ale gdybyś jej nie znalazł, do Fabiana przyjeżdża siostra. Miła, ładna... Siatkarka. Powinniście się dogadać - puścił mi perskie oczko.
- Nienawidzę cię...
- Ranisz!
- Nienawidzę cię, bo zawsze musisz mieć rację, dupku.
Zaśmiał się, przytulił mnie i wyznał mi braterską miłość. Jak dobrze, że tylko braterską.
*perspektywa Anny Drzyzgi*
Dzielnie ćwiczyłam na kolejnych zajęciach w tym tygodniu. Mój rehabilitant dopingował mnie bardzo mocno, ale nie byłam już w stanie wykonać kolejnej serii powtórzeń. Nie miałam siły. Cała zmachana i mokra odmówiłam dalszego wysiłku.
Wysoki brunet o niebieskich oczach i pokaźnych mięśniach brzucha wyciągnął rękę w moim kierunku. Pokręciłam głową. Nie było mowy o tym, żebym wstała z tego miękkiego materaca.
- Anka, rusz dupsko, chyba, że chcesz przytyć - trafił w czuły kobiecy punkt, ale nie mój.
- Oboje dobre wiemy, że to nie będzie miało miejsca.
- Jesteś pewna? - uniósł brew.
- Nie psuj mi humoru.
Ujęłam jego dłoń i pociągnęłam ku sobie. Opadł na miejsce koło mnie i, zerkając na zegarek, mruknął:
- Koniec zajęć. Zawsze musisz ściemniać?
- Zawsze musisz narzekać? - wytknęłam mu język.
Zaśmiał się.
- Przecież jestem zdolna...
- Ale leniwa - wtrącił.
- Ale i tak bardziej utalentowana od ciebie - odszczekałam.
- Jak możesz.
Prychnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej, by móc spojrzeć na niego z góry. Uśmiechnął się lekko.
- Wstawaj, obiboku - trąciłam go w ramię, prostując się, a następnie ruszyłam do szatni.
- Uważaj na nogę w tym swoim mercu!
- Zazdrościsz! - okrzyknęłam, zdejmując z haczyka przed wejściem ręcznik i kluczyk do szafki oraz podnosząc napój izotoniczny.
Do moich uszu dobiegł śmiech wydobywający się z gardła Karola. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Pewnie miał kolejną klientkę z jeszcze lepszą figurą i przede wszystkim niższą ode mnie. Między nami było zaledwie kilka centymetrów różnicy. Chyba właśnie to go bolało, a ja ledwo powstrzymywałam się przed zerwaniem z niego ubrań po każdej zakończonej godzinie rehabilitacji. Co za pech!
Przekręciłam kluczyk w zamku i wyciągnęłam wiśniowy żel o słodkim zapachu. Rozebrałam się do bielizny i założyłam japonki, a następnie udałam się pod prysznic. Po kilku minutach spędzonych pod natryskiem, swoje skromne ubranie zmieniłam na suche i uzupełniłam o jasnoniebieskie jeansy, czarną bokserkę i siwy kardigan z przykrótkimi rękawami, które zakasałam do łokci. Wcisnęłam się w swoje ulubione nike air max i, po wpakowaniu reszty rzeczy do torby, wyszłam z szatni.
Gdy zdawałam w recepcji klucz, stanął koło mnie Karol, szczerząc się tak, jakby potrzebował pilnej konsultacji psychiatrycznej. Podziękowałam pracownicy ośrodka rehabilitacyjnego i ruszyłam ku wielkim, przeszklonym drzwiom. Założę się, że nie jeden w nie wbiegł z impetem.
- Jestem taki mały, że mnie nie zauważasz? - burknął obruszony, torując mi przejście.
- Spieszę się. Mój facet na mnie czeka.
- Co? Jak to?
- Normalnie. Sam się przecież nie rozgrzeje.
- Mówisz o swoim GLK? - wreszcie załapał.
- On ma imię.
- Mercedes - zaśmiał się.
- Dokładnie, a teraz pozwól, że udam się go zadowolić - mruknęłam z sarkazmem.
- Dasz się zaprosić na kolację? - wypalił niespodziewanie.
- Nie dam, ale możesz prosić dalej.
- Czemu nie?
- Dlaczego tak?
Otworzyłam drzwi, a w moją twarz buchnęło zimne, październikowe powietrze.
- Ponieważ dobrze się dogadujemy, spędzamy ze sobą dużo czasu. Dzięki mnie znów możesz prowadzić samochód - wymieniał.
- Mam kontuzjowaną lewą nogę i nie posiadam sprzęgła, więc w prowadzeniu samochodu to nie twoja zasługa. Wiesz, mój facet to automat i nie trzeba mu pomagać, żeby odpalił - zlustrowałam go wzrokiem.
- Pocisk. Czyżby mistrzyni ciętej?
- Po prostu znam wasze możliwości. Marne z resztą.
- Akurat naszych nie znasz - zachichotał.
- Może nie chcę poznać?
- Może nie chcesz się przyznać.
Bum! Trafiona - zatopiona.
- Kpisz - mruknęłam, wyłączając alarm w swym mercedesie koloru czarny mat.
Chwyciłam za klamkę, wsiadłam do środka, a Karol oparł się bok auta, czekając na odpowiedź. Rzuciłam torbę na miejsce pasażera i przekręciłam kluczyk w stacyjce.
- Nie - odparłam uprzejmie, zamykając drzwi i machając mu na pożegnanie.
Z piskiem opon wyjechałam z parkingu.
Oki. Za nami kolejny rozdział. Czekam na komentarze, bo uwierzcie mi o wiele lepiej jest po setce wyświetleń zobaczyć dziesięć komentarzy niż dwa.
Nie wiem, czy się spodobało, czy nie, ale nic nie potrafię wydusić z przejściowego rozdziału.
Zapraszam na opowiadanie z Andrzejem Wroną. Tam również jest miło ujrzeć opinię w komentarzu.
Pozdrawiam, Zuza.