*perspektywa Nikołaja Penczewa*
Po parunastu dniach rozmów z Anią na temat naszego związku, a raczej samego jego istnienia, kolejnych spacerach otulonych rzeszowskim półmrokiem, dziesiątkach treningów i pierwszych ważnych meczach, podczas których po zaciętym tie-breaku granym na przewagi TwieRRdza Rzeszów została zdobyta przez zespół z Bełchatowa, nadeszło zakończenie jej rehabilitacji.
Właśnie odprowadzałem ją na badania kontrolne do szpitala, a ona już próbowała oswoić mnie z myślą, że niedługo kupuje bilet lotniczy do Włoch i zniknie z mojego życia na długi czas. Zniknie fizycznie, ale w moim sercu zostanie na zawsze. Dobrze wie, że jest dla mnie bardzo ważna i że bardzo ją kocham, mimo wszystko. Mam nadzieję, że na długo zapamięta chwilę, w której powiedziałem, że dla niej jestem w stanie poświęcić wszystko i chcę, by jak to ona określiła, nieustannie mnie krzywdziła. To byłoby najpiękniejsze cierpienie w moim życiu.
- Słuchasz mnie w ogóle? - spytała, trącając mnie w ramię.
- Przyznam bez bicia, że nie. Przepraszam. Możesz powtórzyć?
- Matko, Nikołaj.
- Wystarczy samo "Nikołaj" - uśmiechnąłem się.
- Nie czaruj. Mówię serio. Idź na trening, a ja dam sobie radę. Przecież to nic trudnego! Pójdę na badania, poczekam na wyniki, które będą w ekspresowym tempie, a w razie jakichkolwiek wątpliwości zostanę parę godzin dłużej i wszystko będzie dobrze.
- Jesteś pewna? Jak się spóźnię parę minut to trener na bank zrozumie.
- Nie kuś losu. Zmykaj. Dziękuję za odprowadzenie i ogólnie za wszystko - pocałowała mnie w policzek.
- Dobrze... W takim razie uciekam. Oby wszystko było dobrze - przytuliłem ją.
- Musi. Do zobaczenia.
- Do potem - pomachała mi, wchodząc do gmachu szpitala.
Powiodłem za nią wzrokiem i zwróciłem się w stronę hali, ruszając bez większego entuzjazmu.
*perspektywa Anny Drzyzgi*
Zrobiłam wszystkie podstawowe badania i siedziałam w poczekalni, by dostać wyniki i udać się na konsultację lekarską. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i włączyłam Internet. Odpisałam kibicom i znajomym na wiadomości pozostawione w ryzach moich profili na portalach społecznościowych, podziękowałam wszystkim za życzenia powrotu do zdrowia i obejrzałam zdjęcia z ostatniego meczu Resovii i Skry. Przypomniała mi się krótka, zabawna pogawędka z Andrzejem Wroną i Karolem Kłosem, ponieważ Karcio wrzucił z nią filmik na swojego fan page'a. Ten to ma tysiąc głupich pomysłów w tej swojej farbowanej główce.
- Pani Drzyzga!
- Już idę - wstałam z krzesełka i, wyłączając przeglądarkę, włożyłam telefon do kieszeni.
- Zapraszam - rzekł młody lekarz, udostępniając mi przejście.
- Dziękuję.
- Proszę zająć miejsce.
Wykonałam polecenie, uważnie mu się przyglądając.
- Może przejdziemy na "ty"? Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie "panie doktorze".
- Dobrze. Ania - wyciągnęłam ku niemu dłoń.
- Marcin - uścisnął ją. - Miło mi.
- Mnie również - złożyłam ręce i nerwowo zaczęłam wyłamywać wiecznie powybijane palce.
- Mam komplet twoich badań i przyznam, że chciałbym powtórzyć jedno z nich.
- Coś się stało? Coś ze mną nie tak? - spytałam przerażona.
- Tego się właśnie dowiemy.
- Czy to coś poważnego?
- Mam nadzieję, że nie - uśmiechnął się.
- Poza tym wszystko jest w porządku?
- W jak najlepszym. Powtórzymy jedno badanie i będziemy wiedzieć, czy moje przypuszczenia są trafne czy to tylko jakiś błędzik się wkradł - powiedział, wciąż przeglądając papiery.
- A jakie są twoje przypuszczenia?
- Dowiesz się, jak będą wyniki powtórzonego badania. Wszystko w swoim czasie, Słoneczko.
- Bez przesady.
- Przepraszam - zaśmiał się.
- Po prostu nie przeginaj. Przyszłam tu na konsultację lekarską a nie spoufalanie się.
- Oczywiście. Rozumiem. To co? Zbieramy się na badanko?
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się niezbyt przekonująco.
*perspektywa Fabiana Drzyzgi*
Nikołaj przyszedł na trening lekko przybity. Spytałem się, czy to oznacza, że jego kandydatura na mojego szwagra została wycofana, ale zaprzeczył. Wyjaśnił, że ma złe przeczucia, co do badań kontrolnych Ani i że żałuje, że nie może z nią tam być. Powiedziałem, że przecież i tak nie byłby w stanie w niczym pomóc, na co ona przytaknął niechętnie i uśmiechnął się lekko.
Rozegrałem na drugą linię do Akhrema. Piłka była niedokładna, zdawałem sobie z tego sprawę. Na całe szczęście Aleh poradził sobie wyśmienicie.
- Fabi, co jest? - spytał, gdy cieszyliśmy się ze zdobytego oczka.
- Nic, wszystko gra.
- Nie jestem ślepy - mruknął mi na ucho. - Skup się.
- Tak jest, kapitanie!
- Też się o nią martwię - wyznał Pit. - W końcu to też moja siostra.
- Łapska precz! - zaśmiałem się.
Po treningu, gdy już wszyscy się ubieraliśmy, podszedł do mnie Penchev.
- Nie mogę odebrać Ani ze szpitala. Coś pilnego mi wypadło. Strasznie cię przepraszam.
- Nic się nie stało, choć przyznam, że ja też nie mam możliwości. Jestem umówiony z Moniką, a ostatnio trochę ją zaniedbywałem. Piotrek?
- Chętnie, ale odpada. Ola mnie zamorduje z zimną krwią, jeśli kolejny raz przełożymy rezerwację w restauracji.
- O czym rozmawiacie? - wtrącił Matt, zabierając swoje rzeczy z szafki obok.
- Zwalamy na siebie obowiązek odbioru Ani ze szpitala.
- I co?
- Marnie. Żaden nie może - odpowiedział Nikołaj.
- Ja pójdę - zaoferował się Amerykanin. - Znam ją nie od wczoraj, a chyba nie wypada, by wracała sama - spojrzał na Bułgara. - Bezpiecznie odholuję ją do domu.
- Fabian, co o tym myślisz?
- To chyba najlepsze rozwiązanie. Poczekaj chwilę to podam ci adres szpitala.
Zapisałam kilka słów na kartce i wręczyłem ją Mattowi. Zadzwoniłem do siostry, tłumacząc nieobecność moją, jej lubego i Pita i powiedziałem, kto odstawi ją pod sam próg mieszkania. Nie narzekała, ani nie miała pytań, wiec doszedłem do wniosku, że chyba "kurier" przypadł jej w miarę do gustu.
*perspektywa Anny Drzyzgi*
Ujrzałam minę Marcina, a że trochę się na ludziach znam, to wiedziałam, że jego przypuszczenia się sprawdziły. Zagadką było to, co miał na myśli.
- To co mi jest?
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. To pierwszy taki przypadek w mojej karierze zawodowej.
- Długo jako lekarz raczej nie pracujesz. To zdążyłam zauważyć. A co do sposobu przedstawienia mi diagnozy... Poproszę prosto z mostu.
Spojrzał mi prosto w oczy. Jego źrenice wyglądały, jakby ktoś przesłonił mu je szklaną ścianą.
- Będę szukał dla ciebie dawcy. Zrobię wszystko, byś wygrała tę walkę - rzekł łamiącym się głosem.
- Mam nowotwór?
- Potrzebujesz szpiku. Masz białaczkę.
Pospiesznie otarł pojedynczą łzę spływającą po jego policzku.
*perspektywa Matta Andersona*
Z gmachu szpitala wyszła Ania. W jej oczach można było dostrzec szok pomieszany ze strachem. Stanęła przede mną, wbijając wzrok w chodnik.
- Coś się stało? - po raz kolejny się o nią martwiłem.
- Możemy teraz o tym nie rozmawiać? Wszystko ci wyjaśnię, ale dopiero, jak sama to pojmę. Póki co mój umysł tego nie jest w stanie ogarnąć.
- Oczywiście. Chodź, zaparkowałem parę metrów stąd.
Przytaknęła i ruszyła za mną.
Dotarliśmy do samochodu. Chciałem otworzyć jej drzwi od strony pasażera, ale złapała mnie za przegub. Zerknąłem na nią. Jej wzrok był nie obecny, skierowany w ciemny punkt na rzeszowskim horyzoncie, a ona całą dygotała.
- Zimno ci?
Pokręciła głową, wciąż wpatrując się w to samo miejsce.
- Matthew... - zaczęła niepewnie.
- Tak, Aniu?
- Przytul mnie, dobrze? Po prostu mnie przytul - gdy wypowiadała te słowa na jej twarzy uwidoczniły się słone strumyki.
Na ułamek sekundy przymknąłem oczy i pochwyciłem ją w ramiona, całując w czubek głowy. Oplotła mi ręce wokół pasa i jeszcze mocniej przyciągnęła mnie do siebie.
Jedno jest pewne, byłaby o wiele bardziej zadowolona, gdybym był Nikołajem, ale w tej sytuacji potrzebowała bliskości. Szczególnie duchowej. Takiego niewidocznego wsparcia. Tyle mogłem jej zaoferować bez wyrzutów sumienia względem kumpla z klubu.
Trochę się skomplikowało, ale nie martwcie się. Tak ma być i będzie.
Czasami człowiek potrzebuje spojrzeć na czyjeś nieszczęście, żeby uświadomić sobie, jak wiele posiada.
Dla mnie to opowiadanie jest takim pryzmatem nieszczęścia i szczęścia w jednym.
Jeśli cokolwiek Wam się nie podoba to śmiało piszcie. Tylko, że ja zawsze chodzę swoimi ścieżkami i bardzo rzadko kieruję się opiniami innych.
Wręcz nigdy.
Chciałam Wam podziękować za wszystkie wejścia i komentarze. Oczywiście mam nadzieję, że będzie ich o wiele więcej, a macie na to jeszcze około siedmiu tygodni.
Powoli się żegnamy, Kochani.
Jesteśmy już o wiele bliżej końca niż początku.
Zastanawiam się nad zawieszeniem/usunięciem drugiego bloga z Andrzejem Wroną, ponieważ nie widzę zbytniego zainteresowania tamtą historią.
Szkoda, sądziłam, że zdołam Was zaintrygować.
Jeśli chcecie zobaczyć, czy warto przejąć się drugą historią wypływającą spod moich palców to...
Zapraszam tutaj: KLIK.
Z mojej strony to chyba tyle. Wiem, że już Was zanudziłam, ale musiałam trochę się pożalić, bo jestem cholernie zmęczona, a to jednak daje ukojenie.
Pozdrawiam, Zuza.