piątek, 30 maja 2014

Epilog

Nie umie umierać. Umiera przecież pierwszy raz.


Kochani! 
   Jak wiecie, pobraliśmy się z Anią po zaledwie kilku miesiącach znajomości. Doskonale pamiętam ten dzień. Jej cudowną sukienkę i chwilowe szczęście, bijące z Jej najpiękniejszych na świecie oczu. Jestem pewien, że bez względu na Jej chorobę i tak poprosiłbym Ją o rękę. Kocham Ją, mimo, że już zostałem wdowcem. Dwudziestokilkuletnim wdowcem, który już nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo, jak Ją.
   Kiedy przebywała w szpitalu, poprosiła o poważną rozmowę. chwyciła mnie za rękę i kazała obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wypełnić powierzone mi przez Nią zadania. Po chwili zastanowienia przytaknąłem.
   Zaczęła słowami: "Kiedy odejdę, będę na Ciebie patrzeć z góry, jeśli Szef pozwoli, a miejmy nadzieję, że tak". Zaśmiała się, mnie do śmiechu nie było, i mruknęła: "Albo z dołu, ale umówmy się na górę. Musimy ustalić wersję oficjalną. Z resztą, góra lepiej brzmi". Powiedziała wtedy, żebym spróbował się ponownie zakochać, założył rodzinę, rozwijał się, lecz nigdy nie zapomniał o polskich kibicach, dopingu na polskich halach, Resovii, PlusLidze i jej zawodnikach. Poprosiła bym dopilnował Jej spraw rodzinnych w kwestii ślubów. Fabian, Pit... Pamiętajcie. Chciała bym traktował was, jak własnych braci.
   Kazała pogodzić się nam z Jej śmiercią. Kochanie, przykro mi, ale ja nie potrafię. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Bóg nam Cię zabrał. Mogłaś jeszcze podarować życie komuś innemu... Próbowałem się pogodzić z Twoim odejściem, ale nie umiem. Przepraszam.
   Jednym z Jej ostatnich życzeń było również zaproszenie na pogrzeb Ivana. Witaj. Byłeś dla Niej, jak rodzina. Kochała Cię, jak własne rodzeństwo.
   Prosiła bym wyjaśnił Wam parę spraw, o których być może nawet nie macie pojęcia. Powiedziała: "Przedstaw im to tak, by mnie nie znienawidzili, albo nie! Przekaż im całą prawdę".
   Zacznę od Włoch. Kariera sportowa była bajką, lecz życie prywatne już nie bardzo. Jej były narzeczony nie wytrzymywał piętna irańskiej i afgańskiej wojny, jakie na nim spoczywało. Bił Ją, a ciosy zadawał tak, by nie było widać ich śladu na boisku. Koszmar, prawda? Tyle, że Ona nie potrafiła odejść. Za bardzo go kochała. Wie o tym doskonale jeden z tu obecnych, ale to zaraz. Tłumaczyła jego zachowanie psychologicznym punktem widzenia. Broniła go z miłości.
   Jak każda zaniedbywana, samotna kobieta, miała chwile słabości. Jedną z nich była noc spędzona u boku obecnego tu Matta, który dał Jej to, czego potrzebowała najbardziej na świecie: czułość, delikatność, ciepło i, jak się później okazało, miłość. Nie była w stanie jej w pełni odwzajemnić, gdyby potrafiła to on teraz stałby tutaj i do Was przemawiał. Wiem, że źle czuła się po zdradzie Santiago, więc zostawiła Andersona wczesnym rankiem w jego mieszkaniu, zostawiając po sobie jedynie list.
   Po paru tygodniach dotarła do Niej wiadomość o ciąży. Zapewne domyślacie się, kto był ojcem. W tym samym czasie dowiedziała się o tym, że Jej narzeczony zginął na froncie pod ostrzałem nieprzyjaciela. Poroniła. Powiedziała, że nie wie, za kim wylała więcej łez. Za Santiago, czy z dzieckiem. Pragnęła tego malca choćby po to, by przypominał Jej o Andersonie, który dał Jej to, czego inni nie potrafili. To są Jej słowa Matt.
   Długo zajęło Jej dojście do siebie, choć doskonale ukrywała się za maską szczęśliwego człowieka. W Jej wnętrzu odgrywał się dramat, a na zewnątrz zwykła obyczajówka. Pomagało Jej boisko, zatracała się w pracy, by nie myśleć o problemach, wiecznie pustym mieszkaniu i nienarodzonym dziecku, którego nie było Jej dane pochować. Ubolewała nad tym niemiłosiernie, gdyż zdążyła je pokochać.
   Jak już wszystko się znów zaczęło układać, dopadła Ją kontuzja. Przyleciała do Polski. Najpierw do Warszawy, potem do Rzeszowa, w którym czekała Ją pewnego rodzaju konfrontacja. Wiedziała o tym doskonale. Na początku udawała, że nie pamięta, ale nie udało się. Był jeden plus. Sądziła, że wróci do Włoch ze świadomością, że wszystko wyprostowała, popaliła za sobą mosty. Trochę się pomyliła.
   I znów, gdy już było blisko... Przeszkoda. Badania kontrolne. Niemalże wyrok. Białaczka. Pół roku życia i małe szanse na przeszczep.
   Chciałem się jej oświadczyć, a to wydarzenie tylko dodało mi odwagi. Nie zgodziła się na późniejszy termin ślubu. Powiedziała, że na ślubie nie ma zamiaru chodzić w peruce.
   Tydzień po tym wielkim dniu wylądowała w szpitalu. Był to trudny czas dla nas obojga. Oprócz mnie, Moniki, Oli, Natalii i soviaków nikt o tym nie wiedział. Nikt.
   Znalazł się dawca. Nie przeżyła doby po przeszczepie. Odbyły się dwie długie reanimacje. Walczyła dzielnie, ale przy drugiej nie dała rady. Odeszła. Po Jej jeszcze ciepłym policzku spływała pojedyncza łza, jakby chciała powiedzieć: "Przepraszam wszystkich. Próbowałam, ale już nie miałam siły. Przepraszam".
   Kazała nam dowiedzieć się, kto był dawcą i powiedzieć to na głos, czy zostanie z nami, czy też nie.
   Człowiekiem, który chciał uratować Jej życie, jest Matt. Dziękuję. Dziękuję za to, że byłeś gotów oddać Jej cząstkę siebie. Nie zapomnę Ci tego. Zawsze będziesz bliską mi osobą, przybranym bratem, mimo tego, co nas spotkało na, w pewnym sensie, wspólnej drodze. Kochała nas obydwu, bez wątpienia, i żaden z nas się tego nie wyprze...
   Aniu, mam nadzieję, że objaśniłem to tak, jak chciałaś. Jeżeli ktoś poczuł się urażony, to przepraszamy. Wybaczcie Jej i mnie. Nie chciała kłamać, ale nie miała wyboru. Sami już wiecie, jaka była sytuacja.
Dziękuję. 
Skarbie, wciąż Cię kocham i nadal będę...
Twój mąż - Nikołaj.

Pokonaliśmy Brazylię drugim składem 3:0!
Szacun na dzielni zagwarantowany!

Kochani, proszę Was, razem ze mną trzymajcie jutro
kciuki za Artem Furmana!
Jestem pewna, że nawet jeśli nie wygra,
to utrzyma się na naszym rynku muzycznym.
Chłopak jest niesamowicie utalentowany
i zasługuje na wygraną, jak nikt inny.

Wracając do opowiadania:
Wiem, że do ostatniej chwili mieliście nadzieję, że to skończy się inaczej,
ale od początku był taki zamysł
i nie potrafiłam tego zmienić, ot tak sobie.
Jestem osobą konsekwentną i nigdy nie robię tak,
by inni byli zadowoleni, kosztem mojego zadowolenia.
Taka jestem i nikt tego nie zmieni.

Epilog inny niż wszystkie poprzednie,
tak samo, jak opowiadanie.
Nie ma happy-end'u, jest smutek, pogrzeb...
Koncepcja listu pożegnalnego, przemówienia.
Myślę, że nie jest aż tak zła.

Wiele z Was będzie chciało mnie zaciupać, ładnie mówiąc.
Macie do tego prawo, jak najbardziej,
ale pamiętajcie, że to ja jestem autorką
i że to nie moja ostatnia historia.

Nie będę się rozpisywać, bo to nie o to chodzi.
Chciałam się z Wami pożegnać.
Ten epizod dobiegł końca, jak wszystko,
co na tym świecie istnieje.

Pytania o cokolwiek: ASK

Żegnam.

P. S. Każdy, kto przeczyta niech skomentuje. Chciałabym zobaczyć, ile Was tu rzeczywiście było. Nie ważne, czy przeczytacie to w dzień opublikowania, po tygodniu czy miesiącu. Zróbcie to dla mnie. Ten jeden raz. Na pożegnanie.

| WRONA |

niedziela, 25 maja 2014

Osiemnaście

*perspektywa Matta Andersona*

   Czekałem na wyniki badań. Jeżeli mógłbym komuś pomóc to dlaczego nie? Każdy z nas został wprowadzony do bazy dawców szpiku, ponieważ szanujemy życie ponad wszystko. Jest to dar od Boga, za który trzeba godnie podziękować... Jednym z takich sposobów jest podarowanie kilku dodatkowych lat bliźniemu.
   Pielęgniarka wyszła na korytarz i wywołała moje nazwisko. Z jej twarzy było łatwo odczytać zadziwienie moim dość pokaźnym wzrostem, mimo, iż dzisiaj widziała już z piętnastu takich wyrostków, jak ja.
   Wszedłem do gabinetu i usiadłem na przeciw młodego lekarza. Przeglądał jeszcze jakieś dokumenty.
- Mam dla Pana dobrą wiadomość, Panie... Panie Anderson.
- Na prawdę? - ożywiłem się.
- Na prawdę. Odnaleźliśmy Pana genetycznego bliźniaka. Jeżeli nie ma Pan nic przeciwko to przeszczep możemy wykonać nawet w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Mogę uratować komuś życie?
- Zgadza się. Może Pan podarować komuś cenne lata.
- W takim razie nie mam żadnych wątpliwości. Mam tylko jedno pytanie...
- Tak?
- Mogę wiedzieć, kto jest tym bliźniakiem?
- Oficjalnie dopiero po dwóch latach.
- A nieoficjalnie?
- A nieoficjalnie mogę Panu tylko potwierdzić lub zaprzeczyć, jeżeli poda mi Pan dane osoby, którą ma Pan na myśli, jednak to musi pozostać między nami.
- Rozumiem... Ania Drzyzga?
- Zgadza się.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Wpatrywałem się w jej bladziutką twarz. Była piękna, mimo choroby.
- Śpi? - usłyszałem za sobą szept Marcina, lekarza Ani.
- Tak. Przed chwilą zasnęła. Coś nowego? Znaleźliście dawcę?
- Zgadza się. Będziemy musieli obudzić naszą Księżniczkę i przygotować ją do przeszczepu.
- Miała szczęście. Moja dziewczyna - powiedziałem dumnie.
- Nie tak szybko, Penchev. Poczekajmy jeszcze trochę. Przeszczep to przeszczep, a przyjęcie szpiku przez organizm to całkiem inna sprawa! To, że przeżyje przeszczep wcale nie oznacza, że jej organizm go nie odrzuci. Będziemy musieli czekać, modlić się i wierzyć, że wszystko będzie dobrze, choć teraz jeszcze nie możemy się cieszyć i wiwatować - odetchnął. - To silna kobieta. Sądzę, że da radę, ale nikt nie wie, jaki los zgotował jej Stwórca.
- Rozumiem. Jestem dobrej myśli. Powiedziała wczoraj, że mnie nie zostawi, a ona zawsze dotrzymuje słowa, choć nie jest typem składacza obietnic.
- Jeśli powiedziała, że wygra to zapewne tak będzie - uśmiechnął się. - Za godzinę przyślę pielęgniarkę, a ona dostarczy ją do anestezjologa. Pożegnajcie się na wszelki wypadek. Skontaktuj się z najbliższymi, bo nam zakazała z niewiadomych przyczyn.
- Oczywiście.
- Zobaczymy się później.
- Na razie.
   Wyszedł z sali. Zerknąłem na nią, a kąciki moich ust poszybowały wysoko.

*perspektywa Fabiana Drzyzgi*

   Nikołaj zadzwonił do mnie i poinformował o znalezieniu dawcy. Mieliśmy lekko ponad godzinę, by porozmawiać z nią przed zabiegiem. Zgarnąłem po drodze Piotrka i, łamiąc kilka przepisów, ruszyliśmy do szpitala.
   Zacięcie dyskutowaliśmy o tym, czy któryś z nas mógłby być dawcą. Ja odpadam, bo mam inną grupę krwi, a Nowakowski nie był pewien, co do swojej, więc nie było za bardzo o czym spekulować.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Zawsze sądziłam, że najbardziej upierdliwym dźwiękiem jest natarczywy dzwonek do drzwi... Podczas pobytu tutaj zmieniłam zdanie. Aparatura szpitalna wygrywa ten zaszczytny plebiscyt. Piźgla można dostać bez dwóch zdań. W skali od jeden do dziesięć, daję jej mocne dwanaście.
   Penchev dreptał po sali, wystukując coś na komórce i z impetem wparował w krzesło. Skrzywiłam się i zachichotałam cicho. Ten to ma cela.
- Obudziłem cię?
- Nie. Już wcześniej nie spałam - powiedziałam z wyraźną chrypą w głosie.
- Mam dla ciebie nowinę - wyszczerzył się, jak mysz do sera.
- Co tak suszysz zęby, co?
- Bo to radosna nowina.
- Domyślam się - mruknęłam sarkastycznie. - Jaśniej, proszę.
- Bardzo radosna.
- Podpowiedziałeś! Kontrakt ci przedłużyli?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Wygrałeś w totka?
- Nie.
- Powołanie do kadry?
- Nie to miałem na myśli.
- To nie wiem.
- Dawaj dalej!
- Daj mi spokój i powiedz, o co chodzi.
- Chciałem cię jeszcze trochę pomęczyć...
- Jakby tego było mi mało. To nie są wakacje, wyobraź sobie.
   Usiadł koło mnie i czule pogłaskał mnie po policzku. Przymknęłam oczy i oplotłam jego dłoń swymi wychudzonymi palcami.
- Zgrywus - mruknęłam.
   Zaśmiał się i delikatnie musnął moje usta. Bawiło mnie, że odkąd jestem w szpitalu, traktuje moją osobę, jak porcelanową lalkę. Boi się o mnie i każdy swój ruch wykonuje z ogromną delikatnością i ostrożnością. To urocze, ale potrafi również irytować.
- Przepraszam za celibat, czy jak to tam nazwać... - zachichotałam.
- Kocham cię, wiesz? Nadrobimy - puścił mi oko.
- Wiem i ja ciebie też. Zobaczymy, czy będzie dane nadrobić.
- Nie kracz... Będzie dobrze.
- Oby. Co z tą nowiną?
- Właśnie, bo mnie zbiłaś z tropu. Za godzinę zgarniają cię lekarze. Znaleźli dawcę. Będzie przeszczep!
- Na prawdę? - czułam, jak w moich oczach pojawiają się iskierki. - Żartujesz, prawda?
- Nie żartuję. Masz przeszczep... Pamiętaj, że cię kocham.
- I vice versa - pocałowałam go.

*perspektywa Piotra Nowakowskiego*

   Wbiegliśmy spóźnieni na szpitalny korytarz. Inteligentny Drzyzga zawsze musi się władować w korki. Najwyraźniej godzina płaczu minęła, gdyż Niki siedział w poczekalni.
- Sorry, że się spóźniliśmy, ale "mózg Fabian" wpierdolił się w największy korek w tym województwie. Tyle dróg, a ty musiałeś wybrać akurat tę!
- Spokojnie, Ania na pewno zrozumie.
- Dawno ją zabrali?
- Jakieś dziesięć minut temu.
- No, to rzeczywiście nasze szczęście jest ślepe! Po co jechałeś przez centrum, pachołku?!
- Bo lubię.
- Dzień dobry - usłyszeliśmy głos przemiłej pielęgniarki, która podała Nikołajowi list od Ani.
Dowiedzcie się, kto został moim dawcą. Koniecznie!
Kocham Was, chłopaki. Wasza Anka. 
 - Łatwo powiedzieć - mruknął Drzyzga.
- Wam też zabrzmiało to jak testament?
- Co to jest testament? - spytał Niki.
- Ostatnia wola zmarłego. Pierzysz, Pit. To nie jest żaden testament, do cholery!
- Tak to brzmi, po prostu. Bądźmy dobrej myśli, a ty, Fabian, przestań spinać.
- Zaraz mogę stracić siostrę, a w dodatku rodzice i Tomek nic nie wiedzą...
- Wyluzuj. Jeśli ma żyć to będzie, bez względu na wszystko. Zaufaj Bogu, bracie.
- Dobra, dobra - syknął i usiadł na krzesełku na przeciwko.
   Pozostało nam się tylko modlić.


Witam!
Przepraszam za zwłokę, ale w piątek byłam w mieście złożyć papiery do LO,
wczoraj nie miałam na nic siły z niewiadomych przyczyn, a potem był #XFactor...

KOMENTUJCIE, bo aż wstyd, że tak mało się udzielacie.
Ostatnio to już w ogóle cicho.

O moim guście muzycznym nie będziemy tu rozprawiać...
Aczkolwiek kibicuję Artemowi i mam nadzieję, że po programie
pozostanie tym samych chłopakiem z gitarą śpiewającym na ulicy.

Niedługo się żegnamy. Za tydzień lub dwa...
Nie pamiętam dokładnie.
Pożegnania nigdy nie są miłe, więc bez względu na to, jak historia się zakończy,
będzie mi ciężko napisać "Żegnam".

Przepraszam za przestój na Wronie, ale nie chce mi się spisywać rozdziałów.
Poza tym mam zawalone całe tygodnie.
Nie wiem, jak to będzie z kolejną częścią tego opowiadania,
bo możliwe, iż nie zdążę spisać jej do piątku,
a w sobotę nocuję u koleżanki (muszę ją namówić do oglądania #XFactor).
Niedzielę spędzę na wolontariacie.
Zobaczymy.

Masz pytanie? Zapraszam! ASK

Pozdrawiam, Zuza.

| WRONA |

piątek, 16 maja 2014

Siedemnaście

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Na korytarz wbiegł Fabian. Pędził, jak oszalały. Pewnie zmęczył się bardziej niż na niejednym treningu, bo schody rzeszowskiego szpitala były liczne i dość niewygodne do przejścia dla kogoś ponad przeciętnego w skali wzrostu. Jego tętno pewnie teraz rozwalało mu żyły i tętnice, a w zaniepokojonym wzroku można było wyczuć poddenerwowanie.
- Co się stało? - padł, jak Pluto z "Myszki Miki" na krzesełko obok mnie.
- Zasłabła rano. Na początku spanikowałem, ale potem zdołałem zadzwonić na pogotowie i wylądowaliśmy tutaj.
- Jak dobrze, że nie była sama.
- Tyle szczęścia. Fabian - dodałem po chwili - ona już się poddała. Chce się ze wszystkimi żegnać i... I ja... Ja nie wiem, jak jej to wybić z głowy.
- Co za osioł! Uparta, jak trzeba i jeszcze gorzej... - wywrócił oczyma. - Zawsze stawiała na swoim, ale nie tym razem. Oj nie. Już ja tego dopilnuję.
- Co chcesz zrobić? Do niczego siłą jej nie zmusisz. Przecież nie powiesz jej, że musi zmienić podejście, bo i tak tego nie zrobi.
- Założymy się? Jeszcze ją przekonam, a co! - w jego głosie było słychać pewność. Wyraźną pewność. - Nie będzie mi się tu poddawać. Nie może... Nie teraz... A przede wszystkim nie ona...
- Tysiące razy jej to mówiłem, ale ona mnie nie słucha albo nie chce słyszeć.  Krzyczy na mnie, warczy, obraża się, trzaska drzwiami i wychodzi z mieszkania, a potem... A potem godzinami milczy. Zamyka się w sobie i nie dopuszcza nikogo. Jakby zastanawiała się nad tym wszystkim i, gdy już myślę, że ją przekonałem, ona znów powtarza, że to koniec.
- Nie tak sobie wyobrażałeś małżeństwo, co Penchev?
- Wiedziałem w co się pakuję. Chciałem ją uszczęśliwić, ale choroba mi w tym przeszkodziła, jak widać bardzo skutecznie. Kocham ją i będę z nią do końca bez względu na jej podejście. Wiem, że nie będzie łatwo, ale skoro we Włoszech sobie poradziła to i tu sobie poradzi.
- O czym ty mówisz? Co takiego stało się we Włoszech?
- Kurwa... Miała rację. Ty o niczym nie masz pojęcia.
- Ale o czym?
- Trzeba było się ugryźć w język - syknąłem po bułgarsku pod nosem. - Ona nie zerwała z Santiago tuż przed wyjazdem.
- To chyba dobrze, że wcześniej, nie?
- Zależy, jak to rozumieć... On nie żyje. Zginął w Afganistanie.
- Matko... - przetarł twarz rękoma. - Dlaczego ona mi o tym nie wspomniała? Ani mi, ani Tomkowi, Piotrkowi czy rodzicom...
- Bała się, wstydziła... Trudno było jej się otworzyć przed bliskimi. Trudno było jej wyznać prawdę. Stoczyła miliony wewnętrznych walk, ale za każdym razem kapitulowała. Mi wyznała to zanim byliśmy parą. Wtedy nie wiedziała, że coś do niej czuję, że chcę by była tą jedyną i że to wszystko się tak skończy.
- Kiedy on zginął?
- Dwa lata temu...? Chyba tak. Czemu pytasz?
- Przez dwa lata nas kantowała, bo bała się wyżalić? Siedziała we Włoszech i żaden pieprzony makaroniarz nie zainteresował się jej życiem prywatnym? Przecież była jedną z lepszych atakujących tamtejszej ligi. Nikt nie przechodził koło niej obojętnie na hali. Do jasnej cholery!
- Nigdy nie mówiła o życiu prywatnym. Zawsze go broniła i po prostu odpuścili takie pytania, bo wiedzieli, że i tak nie odpowie. Nikt nie wiedział o tym, że on nie żyje tak samo, jak nikt nie miał pojęcia, że on ją bije.
- Co za bydle...
- A ona go broniła... Rozumiała jego zachowanie.
- Co tu jest do rozumienia? Ta świnia podniosła rękę na moją siostrę!
- Zaczął po Iraku. Zmieniła go wojna.
   Z sali wyszedł lekarz. Poinformował nas o stanie Ani i pozwolił nam do niej wejść.
   Leżała podłączona do aparatury. Przykucnąłem przy łóżku i czule pogłaskałem ją po dłoni. Obudziła się i zamrugała kilkakrotnie. Kąciki jej ust uniosły się lekko.
- Nikołaj... - dotknęła mojego policzka. - Cieszę się, że jesteś.
- Przepraszam, że cię obudziłem.
- Miałabym ci za złe, gdybyś tego nie zrobił. Cześć, brat.
- Hej - odmruknął.
   Spojrzała na mnie zdezorientowana. Czułem, że moje oczy wyglądają teraz, jak u więźnia. To przeze mnie i mój za długi język, tak ją potraktował.
- Cześć, Pit - wyszczerzyła się do Nowakowskiego, który nagle stanął w progu pomieszczenia.
- Cześć, Ślicznotko.
- Jakiś ty czarujący, Piter! Szkoda tylko, że mój braciszek nie podziela twoje entuzjazmu.
- Oszukiwałaś nas przez dwa lata i mam ci za to dziękować?
- O czym ty mówisz? - Piotrek zmierzył go wzrokiem.
   Zerknęła w moją stronę. Skinąłem głową. "Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina...".
- Nie będę ci tego teraz tłumaczyć, rozumiesz?
- A kiedy? Na pogrzebie?
- Widzisz? - szturchnęła mnie. - On też sądzi, że to koniec!
- To nie jest żaden koniec!
- Niki ma rację. Będziesz żyć dalej i jeszcze zatańczysz ze mną na mym weselichu - Pit podszedł do aparatury i zaczął się jej uważnie przyglądać.
- Ja umieram, a ty uważaj, bo jeszcze tam coś odczytasz.
- Nie umierasz. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze? - wręcz warknąłem.
- Nie dotrze. Mam w sobie bombę z opóźnionym zapłonem. Odbezpieczony granat, który w każdej chwili może wybuchnąć... - zacisnęła powieki. - Zaproście na pogrzeb Ivana.
- Do jasnej cholery, nie umierasz ośle! - tym razem Fabian stracił nad sobą kontrolę.
- Dajcie jej spokój - wtrącił Piter. - Do niczego jej nie zmusicie. Nasza Ania to twarda sztuka i nie zagniecie tej damskiej wersji Zaytseva.
- Dzięki. Nie zamierzam z wami dyskutować na takie tematy, dobra? Spędźmy te moje ostatnie dni w zgodzie, a nie skacząc sobie do gardeł.
- Kocham cię - mruknąłem i cmoknąłem ją w szyję.
- Też cię kocham.
- Ja lecę. Muszę coś załatwić. Do zobaczenia - powiedział pospiesznie Drzyzga i wyszedł.
   Anka zerknęła na Nowakowskiego zdziwiona, a on w odpowiedzi przymknął oczy i pokręcił głową.
- Im dłużej mieszkamy osobno, tym częściej nie rozumiem tego człowieka - westchnęła.
- To je Fabian, tego nie ogarniesz.
   Przytaknęła.

*perspektywa Matta Andersona*

   W sali był Piotrek i Nikołaj, ale Ania poprosiła ich, by poszli coś zjeść, bo siedzą u niej dosyć długo. Kazała mi usiąść koło szpitalnego łóżka. Przywitałem ją całusem w czoło i, szczerząc się, jak ostatni głupek, wykonałem polecenie.
- Jest bardzo źle?
- Wiesz... Od dłuższego czasu nie jest najlepiej. Pytanie tylko, jak długo jeszcze to choróbsko będzie bawiło się ze mną w kotka i myszkę.
- Dasz radę. Jestem tego pewien.
- A ja nie bardzo... Niestety.
- Jesteś silna. Wytrzymałaś we Włoszech. Każdego razu, cierpisz, gdy mnie widzisz, ale dajesz radę. To raka nie pokonasz?
- Tylko to nie jest ból po zerwaniu mięśnia... Ten ból się nie kończy i jest nie tylko fizyczny. Rak niszczy twoją podświadomość, psychikę. Niszczy ciebie.
- A moglibyśmy trochę inaczej spędzić ten czas?
- Nie na rozmowie o nowotworze? - pokiwałem głową. - Mi pasuje.
- To co? Powspominamy co nieco? - puściłem jej oko.
   Uśmiechnęła się i pokiwała głową ochoczo.

Pierwotnie w tym rozdziale była masa lania wody,
ale chciałam Wam tego oszczędzić, mimo iż mnie nienawidzicie.
W części oczywiście.

KOMENTUJCIE, to motywuje. Dodaje weny. Pomaga.
Każdy komentarz to cegiełka budująca moją wenę.
Mam napisane już wszystkie rozdziały, ale podczas przepisywania je modyfikuję.
Tak tylko chciałam wspomnieć.

"Łotwa! Co? 3:0!"
Przeciwnik może nie najwyższych lotów,
ale każde zwycięstwo cieszy.
Można to było zauważyć na przykładzie Boćka,
który szczerzył się, jakby już medal MŚ dostał.

Pozdrawiam, Zuza.

| WRONA |

sobota, 10 maja 2014

Szesnaście

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Idealnie skrojona i uszyta śnieżnobiała suknia z koronkowym gorsetem oraz długi welon z również koronkowym ornamentem. W rogu pomieszczenia czekały na mnie białe dziesięciocentymetrowe szpilki i zawieszona na krześle krwistoczerwona róża na opasce, które spocznie na moim przegubie.
   Warstwy materiału okalały moje ciało z niesamowitą delikatnością, mimo swojej niemałej masy, więc czułam się swobodnie i nie miałam problemu z wykonywaniem ruchów.
   Uśmiechnęłam się do swego odbicia w ogromnym lustrze. Nigdy w życiu nie czułam się tak pięknie i kobieco. Pierwszy raz w życiu widziałam w sobie stuprocentową postać żeńską. Na moim ciele nie było śladu siniaków powstałych w czasie treningu, czy nieprzespanej nocy pełnej niemiłych wrażeń.
- Gotowa? - usłyszałam głos Natalii, żony naszego świadka.
- Zdecydowanie nie. Też miałaś tyle wątpliwości w dniu swojego ślubu?
- Oczywiście. Najwięcej było, jak miałam wymówić regułkę. Myślałam, że ucieknę sprzed ołtarza!
- Chciałaś uciec sprzed ołtarza?!
- Przebiegło mi to przez myśl tysiące razy!
- To mnie pocieszyłaś! Jak cholera...
   Do pokoju wbiegła moja świadkowa, partnerka Fabiana. Ubrana w beżową sukienkę i umówione wcześniej czerwone dodatki. Szybko poprawiła fryzurę i wyszczerzyła zęby.
- Idziemy, Anka! Twój wielki dzień!
- Żebym tylko znów nie stchórzyła...
- Dasz radę, śliczna.
   Poklepała mnie energicznie po ramieniu i pociągnęła w stronę wyjścia.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Stałem przed ołtarzem, wpatrując się w wejście do kościoła. W życiu nie byłem tak skitrany. To już nie był strach, to była chęć ucieczki. Kochałem ją, a jednak świadomość, że zwiążę się z nią na całe życie, mnie przerażała. Szkoda, że nie pomyślałeś o tym wcześniej, Penchev.
   Zerknąłem na Alka i jego wyróżniający się, bo czerwony, krawat.
- Anka zamierza zjawić się na swoim ślubie? - mruknął.
- Weź mnie nie strasz jeszcze bardziej. Zaraz zaczną mi się ręce trząść.
- Wyluzuj. Żartowałem. Na pewno zaraz będą.
   Bocznym wejściem do świątyni weszła Monika, nasza świadkowa i skinęła głową. Zaraz będzie.
   Rozbrzmiały organy, a moim oczom ukazała się ona. Piękna, nieskazitelna niczym wymarzony anioł. Mój anioł stróż, który czuwa nade mną. Oby nie czuwał z góry już w najbliższym czasie.
   Wzięła pod ramię swego ojca, byłego siatkarza, a od lat specjalistę pewnej stacji telewizyjnej, której nazwy nie będę ujawniał, ponieważ wszyscy ją znają. Wolnym krokiem ruszyli w moją stronę, a ja już chciałbym mieć to za sobą, by móc odetchnąć i uspokoić bicie serca. Przejąłem wybrankę swojego serca i uścisnąłem dłoń przyszłego teścia. Nie ukrywam, że trochę przeraża mnie ten fakt, ale cóż.
- Wiesz, że to nie będzie "długo i szczęśliwie"? - wyszeptała mi na ucho.
- Przeżyjesz. Jestem tego pewny.
- Nikt nie może być tego pewny, nawet ja.
- Mi wszystko wolno - puściłem jej oko.
- Zobaczymy, jak będziesz miał obrączkę na palcu - zachichotała.
   Nie powiem, żeby w tym momencie nie wzbudziła we mnie wątpliwości. Sam tego chciałeś, Nikołaj, teraz już za późno na w tył zwrot.

Ja, Anna, biorę sobie Ciebie, Nikołaju, za męża
I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską
Oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci.

Ja, Nikołaj, biorę sobie Ciebie, Anno, za żonę
I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską
Oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci.

*perspektywa Piotra Nowakowskiego*

   Podczas przysięgi w oczach obojga można było zobaczyć przebłyski łez. Mama Ani, a równocześnie Fabiana i Tomka, zużyła w tym czasie chyba super-pudełko chusteczek higienicznych, z resztą rodzicielka Nikołaja nie była jej dłużna. Trochę mnie to bawiło... Do czasu, aż Olka nie szturchnęła mnie łokciem.
- Podaj mi torebkę, bo się zaraz osmarkam.
- Ty też?
- Przecież to taka wzruszająca chwila!
   Wywróciłem oczyma i podałem jej torebkę, a raczej czarną dziurę, bo jak coś tam wrzucisz to już nie znajdziesz, człowieku! Jak one w ogóle coś stamtąd odzyskują? Tam się mieści tyle rzeczy, że jeszcze się dziwię, jakim cudem Ola samochodu tam nie ma.

*perspektywa Matta Andersona*

   Ostatnia pieśń. Wszyscy powoli zaczęli wychodzić z kościoła, gdy na zewnątrz znalazła się Para Młoda posypał się ryż oraz miliony groszy. Nie powiem, żeby największej frajdy z tego nie mieli siatkarze Asseco Resovii oraz kilku innych siatkarzy związanych z polską ligą siatkówki oraz reprezentacją Polski, z resztą bardzo dobrą i ciężką do ogrania.
   Potem było składanie życzeń. Długa kolejka, co najmniej trzy języki krążące wśród gości oraz Alek biegający od Pary Młodej do samochodu z tysiącami kwiatów. Śmiech, miłe słowa oraz szczere "Dziękuję" rozbrzmiewały wszędzie.
- Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, Kochani - przytuliłem ich obojga.
- Dziękujemy. Bardzo się cieszymy, że przyjąłeś zaproszenie na uroczystość i...
- I na to, co się potem stanie, za co nie odpowiadamy - zaśmiała się Ania.
- Dzięki, że w ogóle je dostałem, a przyszedłem z wielką radością.
- To również nas cieszy - Niki puścił mi oko.
- Jak postawisz to będziemy mogli mówić o niepohamowanej radości.
- Poczekaj jeszcze chwilkę.
- Dobrze, dobrze. To ja się ulotnię i widzimy się na sali.
- Do zobaczenia.


Dziś krótko, bo brak weny, a musiałam pisać ten rozdział na żywioł.

#TeamMatt właśnie idzie spalić mnie na stosie.
Ja to wiem.

Mogłoby się tu znaleźć więcej komentarzy.

Nie mam dziś wiele do napisania, co Was pewnie cieszy.
Jestem nieznośna czasami. Często. Zawsze.
Pomińmy to.

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 2 maja 2014

Piętnaście

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment,
w którym musi zrobić porządny rachunek sumienia.
Nie zawsze jest to przymus,
czasami to po prostu wewnętrzna potrzeba.
Zamyka się wtedy w czterech ścianach,
nie dopuszcza do siebie niczego z zewnątrz,
potrzebuje ciszy i spokoju,
by samego siebie rozliczyć ze wszystkich dotąd przeżytych lat, miesięcy, dni, godzin i sekund.
Potrzebuje chwili zupełnej harmonii.
Nie interesują go wtedy problemy polityczne ojczyzny.
Liczy się tylko on, jego myśli i serce,
które przewodzi całemu procesowi jednoczenia swojej osoby.

U każdego występują chwile zwątpienia.
Najczęściej podczas podejmowania ważnych decyzji.
Wtedy należy wykonać krok do przodu,
bo nigdy nie należy się cofać.
Po upływie czasu lepiej żałować,
że się spróbowało, niż że pozostało się w miejscu.

Życie jest od tego,
żeby uczyć się na błędach:
swoich i cudzych.
Choć nauka z własnych przychodzi nam lepiej.
W ten sposób zdobywamy doświadczenie
i pokorę...

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Było mi cholernie wstyd. Nie przed księdzem, bo to byłoby głupstwo, lecz przed samym Bogiem. Na Mszy Świętej ostatni raz byłam parę miesięcy po bierzmowaniu, a do konfesjonału podchodziłam przed przyjęciem sakramentu. Jestem wierząca, ale nie miałam czasu na uczęszczanie na nabożeństwa, bo jak nie mecz to zgrupowanie, a czasem nawet w święta nie mogłam się zebrać na wygospodarowanie sobie wolnej godziny.
   Odklepałam początkową regułkę, którą o dziwo pamiętałam. Nadeszła pora na wyznanie grzechów. Nie powiem, krótka lista to to nie była, dlatego wszystko wypisałam sobie na kartce. Odczytywanie tych wypocin zajęło mi dobre dwadzieścia minut, a na dobrą sprawę w ogóle mi nie ulżyło.
- Dlaczego uciekłaś przed stawieniem czoła problemom? - usłyszałam głos młodego duchownego.
- Bo jestem tchórzem. Zwykłym tchórzem, który chce, by najbliżsi cieszyli się jej szczęściem, mimo tego, iż może być ono bardzo krótkie.
- Powiedz im wszystko. Spróbuj.
- Próbowałam, ale za każdym razem głos odmawiał mi posłuszeństwa. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Z rodziny wie tylko jeden z moich braci, a spoza niej przybrany brat, przyszły mąż i... I człowiek, z którym mogło mnie wiele połączyć.
- Ojciec twojego nienarodzonego dziecka?
- Dokładnie. Na moje nieszczęście lub szczęście, bo tego nie da się zdefiniować, teraz mieszka w tym samym mieście i bardzo często się widujemy. Nadal go kocham, ale nie potrafię na niego spojrzeć bez świadomości, że to jego dziecko straciłam.
- To musi być bardzo nieprzyjemne.
- Mało powiedziane, proszę księdza, mało powiedziane... To jest okropne uczucie. Tylko ja nie potrafię żyć, nie wiedząc, co u niego się dzieje. Muszę mieć pojęcie o miejscu jego pobytu... Chociaż tyle.
- Masz rozdarte serce pomiędzy tymi dwoma mężczyznami?
- Nie. Kocham ich obu, ale tylko z jednym jestem w stanie stworzyć udany związek i właśnie próbuję to zrobić.
- Żałujesz swoich grzechów?
- Tak, ale nie wszystkich. Gdybym niektórych nie popełniła, nie byłoby mnie tutaj. Nie spotkałabym tylu wspaniałych ludzi i nie byłoby między nami tak niesamowitych relacji.
- Jednakże powinno się żałować.
- Ale ja nie potrafię. Nigdy nie będę w głębi duszy żałowała tego, iż w taki, a nie inny, sposób poznałam ojca mojego nienarodzonego dziecka. Gdyby nie to, mogłabym nie szykować się teraz do ślubu, bo nadal bym się wahała, a choroba i tak by mnie dopadła. Nie lubię gdybać, ale taka prawda.
- Najważniejsze, że jesteś szczera i potrafisz przyznać się do błędów.
   Odetchnęłam z ulgą. Trafiłam na ludzkiego człowieka w sutannie.
- Dostanę rozgrzeszenie?
- Oczywiście. Dawno nie trafił mi się po drugiej stronie nikt tak szczery i zdeterminowany w tym, by je dostać.
- Determinację chyba mam we krwi. Szczególnie tej pozostawionej na boisku.
- Aż tak krwawy sport, ta siatkówka? Bo szczerze mówiąc nie zauważyłem.
- Zdarza się.
- To musiałaś się nieźle nacierpieć.
- Teraz będę jeszcze bardziej, niestety.

Szczerość popłaca?
Najwyraźniej, choć nie zawsze.
Jednakże kłamstwo ma krótkie nogi
i, prędzej czy później, wychodzi na jaw.
Z impetem lub bez.

Nie oszukujmy się, bo nie warto.
Po co potem kłócić się o powody kłamstwa?
Czasami mijamy się z prawdą,
posługujemy się "dobrym" kłamstwem,
lecz czy ono istnieje?
Czy coś złego może być dobre?
Paradoksalnie tak.
W rzeczywistości chyba nie.

Pamiętajmy!
Bądźmy miłosierni i tolerancyjni,
bo za to dostaniemy nagrodę w niebie.
Władca Wszechświata nam to wynagrodzi.
Za zło i kłamstwo zostaniemy skazani na wieczne potępienie
lub wieki męki i bólu.


Dziś troszeczkę inna wersja rozdziału.
Nieplanowana, ale mam nadzieję, że da Wam do myślenia.
W żaden sposób nie bawię się w świętą lub coś w tym rodzaju,
ale niedawno naszło mnie na takie rozmyślania i chciałabym,
żebyście też spróbowali.

Dzięki temu, że rozbiłam na dwie części ten rozdział
i jego kolejna część będzie za tydzień w postaci następnego,
będziemy ze sobą tutaj o tydzień dłużej.
Aczkolwiek i tak pożegnamy się na przełomie maja i czerwca.
Nie jestem w stanie tego ciągnąć dłużej,
choć i tak jesteśmy tutaj spory szmat czasu.

Żeby nie żegnać się z Wami definitywnie
prowadzę jeszcze opowiadanie z Wroną,
które odnajdziecie na samym dole tego rozdziału
i również bloga w zakładce "Moje opowiadania".

Oby pod tym rozdziałem znalazło się tyle samo komentarzy,
co pod poprzednim!
Bardzo Wam za to dziękuję.

Teraz jest tego jeszcze więcej, ale bardzo dziękuję!
Może dla niektórych to mało, ale dla mnie to wyróżnienie :)
Pozdrawiam, Zuza.