piątek, 30 maja 2014

Epilog

Nie umie umierać. Umiera przecież pierwszy raz.


Kochani! 
   Jak wiecie, pobraliśmy się z Anią po zaledwie kilku miesiącach znajomości. Doskonale pamiętam ten dzień. Jej cudowną sukienkę i chwilowe szczęście, bijące z Jej najpiękniejszych na świecie oczu. Jestem pewien, że bez względu na Jej chorobę i tak poprosiłbym Ją o rękę. Kocham Ją, mimo, że już zostałem wdowcem. Dwudziestokilkuletnim wdowcem, który już nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo, jak Ją.
   Kiedy przebywała w szpitalu, poprosiła o poważną rozmowę. chwyciła mnie za rękę i kazała obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wypełnić powierzone mi przez Nią zadania. Po chwili zastanowienia przytaknąłem.
   Zaczęła słowami: "Kiedy odejdę, będę na Ciebie patrzeć z góry, jeśli Szef pozwoli, a miejmy nadzieję, że tak". Zaśmiała się, mnie do śmiechu nie było, i mruknęła: "Albo z dołu, ale umówmy się na górę. Musimy ustalić wersję oficjalną. Z resztą, góra lepiej brzmi". Powiedziała wtedy, żebym spróbował się ponownie zakochać, założył rodzinę, rozwijał się, lecz nigdy nie zapomniał o polskich kibicach, dopingu na polskich halach, Resovii, PlusLidze i jej zawodnikach. Poprosiła bym dopilnował Jej spraw rodzinnych w kwestii ślubów. Fabian, Pit... Pamiętajcie. Chciała bym traktował was, jak własnych braci.
   Kazała pogodzić się nam z Jej śmiercią. Kochanie, przykro mi, ale ja nie potrafię. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Bóg nam Cię zabrał. Mogłaś jeszcze podarować życie komuś innemu... Próbowałem się pogodzić z Twoim odejściem, ale nie umiem. Przepraszam.
   Jednym z Jej ostatnich życzeń było również zaproszenie na pogrzeb Ivana. Witaj. Byłeś dla Niej, jak rodzina. Kochała Cię, jak własne rodzeństwo.
   Prosiła bym wyjaśnił Wam parę spraw, o których być może nawet nie macie pojęcia. Powiedziała: "Przedstaw im to tak, by mnie nie znienawidzili, albo nie! Przekaż im całą prawdę".
   Zacznę od Włoch. Kariera sportowa była bajką, lecz życie prywatne już nie bardzo. Jej były narzeczony nie wytrzymywał piętna irańskiej i afgańskiej wojny, jakie na nim spoczywało. Bił Ją, a ciosy zadawał tak, by nie było widać ich śladu na boisku. Koszmar, prawda? Tyle, że Ona nie potrafiła odejść. Za bardzo go kochała. Wie o tym doskonale jeden z tu obecnych, ale to zaraz. Tłumaczyła jego zachowanie psychologicznym punktem widzenia. Broniła go z miłości.
   Jak każda zaniedbywana, samotna kobieta, miała chwile słabości. Jedną z nich była noc spędzona u boku obecnego tu Matta, który dał Jej to, czego potrzebowała najbardziej na świecie: czułość, delikatność, ciepło i, jak się później okazało, miłość. Nie była w stanie jej w pełni odwzajemnić, gdyby potrafiła to on teraz stałby tutaj i do Was przemawiał. Wiem, że źle czuła się po zdradzie Santiago, więc zostawiła Andersona wczesnym rankiem w jego mieszkaniu, zostawiając po sobie jedynie list.
   Po paru tygodniach dotarła do Niej wiadomość o ciąży. Zapewne domyślacie się, kto był ojcem. W tym samym czasie dowiedziała się o tym, że Jej narzeczony zginął na froncie pod ostrzałem nieprzyjaciela. Poroniła. Powiedziała, że nie wie, za kim wylała więcej łez. Za Santiago, czy z dzieckiem. Pragnęła tego malca choćby po to, by przypominał Jej o Andersonie, który dał Jej to, czego inni nie potrafili. To są Jej słowa Matt.
   Długo zajęło Jej dojście do siebie, choć doskonale ukrywała się za maską szczęśliwego człowieka. W Jej wnętrzu odgrywał się dramat, a na zewnątrz zwykła obyczajówka. Pomagało Jej boisko, zatracała się w pracy, by nie myśleć o problemach, wiecznie pustym mieszkaniu i nienarodzonym dziecku, którego nie było Jej dane pochować. Ubolewała nad tym niemiłosiernie, gdyż zdążyła je pokochać.
   Jak już wszystko się znów zaczęło układać, dopadła Ją kontuzja. Przyleciała do Polski. Najpierw do Warszawy, potem do Rzeszowa, w którym czekała Ją pewnego rodzaju konfrontacja. Wiedziała o tym doskonale. Na początku udawała, że nie pamięta, ale nie udało się. Był jeden plus. Sądziła, że wróci do Włoch ze świadomością, że wszystko wyprostowała, popaliła za sobą mosty. Trochę się pomyliła.
   I znów, gdy już było blisko... Przeszkoda. Badania kontrolne. Niemalże wyrok. Białaczka. Pół roku życia i małe szanse na przeszczep.
   Chciałem się jej oświadczyć, a to wydarzenie tylko dodało mi odwagi. Nie zgodziła się na późniejszy termin ślubu. Powiedziała, że na ślubie nie ma zamiaru chodzić w peruce.
   Tydzień po tym wielkim dniu wylądowała w szpitalu. Był to trudny czas dla nas obojga. Oprócz mnie, Moniki, Oli, Natalii i soviaków nikt o tym nie wiedział. Nikt.
   Znalazł się dawca. Nie przeżyła doby po przeszczepie. Odbyły się dwie długie reanimacje. Walczyła dzielnie, ale przy drugiej nie dała rady. Odeszła. Po Jej jeszcze ciepłym policzku spływała pojedyncza łza, jakby chciała powiedzieć: "Przepraszam wszystkich. Próbowałam, ale już nie miałam siły. Przepraszam".
   Kazała nam dowiedzieć się, kto był dawcą i powiedzieć to na głos, czy zostanie z nami, czy też nie.
   Człowiekiem, który chciał uratować Jej życie, jest Matt. Dziękuję. Dziękuję za to, że byłeś gotów oddać Jej cząstkę siebie. Nie zapomnę Ci tego. Zawsze będziesz bliską mi osobą, przybranym bratem, mimo tego, co nas spotkało na, w pewnym sensie, wspólnej drodze. Kochała nas obydwu, bez wątpienia, i żaden z nas się tego nie wyprze...
   Aniu, mam nadzieję, że objaśniłem to tak, jak chciałaś. Jeżeli ktoś poczuł się urażony, to przepraszamy. Wybaczcie Jej i mnie. Nie chciała kłamać, ale nie miała wyboru. Sami już wiecie, jaka była sytuacja.
Dziękuję. 
Skarbie, wciąż Cię kocham i nadal będę...
Twój mąż - Nikołaj.

Pokonaliśmy Brazylię drugim składem 3:0!
Szacun na dzielni zagwarantowany!

Kochani, proszę Was, razem ze mną trzymajcie jutro
kciuki za Artem Furmana!
Jestem pewna, że nawet jeśli nie wygra,
to utrzyma się na naszym rynku muzycznym.
Chłopak jest niesamowicie utalentowany
i zasługuje na wygraną, jak nikt inny.

Wracając do opowiadania:
Wiem, że do ostatniej chwili mieliście nadzieję, że to skończy się inaczej,
ale od początku był taki zamysł
i nie potrafiłam tego zmienić, ot tak sobie.
Jestem osobą konsekwentną i nigdy nie robię tak,
by inni byli zadowoleni, kosztem mojego zadowolenia.
Taka jestem i nikt tego nie zmieni.

Epilog inny niż wszystkie poprzednie,
tak samo, jak opowiadanie.
Nie ma happy-end'u, jest smutek, pogrzeb...
Koncepcja listu pożegnalnego, przemówienia.
Myślę, że nie jest aż tak zła.

Wiele z Was będzie chciało mnie zaciupać, ładnie mówiąc.
Macie do tego prawo, jak najbardziej,
ale pamiętajcie, że to ja jestem autorką
i że to nie moja ostatnia historia.

Nie będę się rozpisywać, bo to nie o to chodzi.
Chciałam się z Wami pożegnać.
Ten epizod dobiegł końca, jak wszystko,
co na tym świecie istnieje.

Pytania o cokolwiek: ASK

Żegnam.

P. S. Każdy, kto przeczyta niech skomentuje. Chciałabym zobaczyć, ile Was tu rzeczywiście było. Nie ważne, czy przeczytacie to w dzień opublikowania, po tygodniu czy miesiącu. Zróbcie to dla mnie. Ten jeden raz. Na pożegnanie.

| WRONA |

niedziela, 25 maja 2014

Osiemnaście

*perspektywa Matta Andersona*

   Czekałem na wyniki badań. Jeżeli mógłbym komuś pomóc to dlaczego nie? Każdy z nas został wprowadzony do bazy dawców szpiku, ponieważ szanujemy życie ponad wszystko. Jest to dar od Boga, za który trzeba godnie podziękować... Jednym z takich sposobów jest podarowanie kilku dodatkowych lat bliźniemu.
   Pielęgniarka wyszła na korytarz i wywołała moje nazwisko. Z jej twarzy było łatwo odczytać zadziwienie moim dość pokaźnym wzrostem, mimo, iż dzisiaj widziała już z piętnastu takich wyrostków, jak ja.
   Wszedłem do gabinetu i usiadłem na przeciw młodego lekarza. Przeglądał jeszcze jakieś dokumenty.
- Mam dla Pana dobrą wiadomość, Panie... Panie Anderson.
- Na prawdę? - ożywiłem się.
- Na prawdę. Odnaleźliśmy Pana genetycznego bliźniaka. Jeżeli nie ma Pan nic przeciwko to przeszczep możemy wykonać nawet w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Mogę uratować komuś życie?
- Zgadza się. Może Pan podarować komuś cenne lata.
- W takim razie nie mam żadnych wątpliwości. Mam tylko jedno pytanie...
- Tak?
- Mogę wiedzieć, kto jest tym bliźniakiem?
- Oficjalnie dopiero po dwóch latach.
- A nieoficjalnie?
- A nieoficjalnie mogę Panu tylko potwierdzić lub zaprzeczyć, jeżeli poda mi Pan dane osoby, którą ma Pan na myśli, jednak to musi pozostać między nami.
- Rozumiem... Ania Drzyzga?
- Zgadza się.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Wpatrywałem się w jej bladziutką twarz. Była piękna, mimo choroby.
- Śpi? - usłyszałem za sobą szept Marcina, lekarza Ani.
- Tak. Przed chwilą zasnęła. Coś nowego? Znaleźliście dawcę?
- Zgadza się. Będziemy musieli obudzić naszą Księżniczkę i przygotować ją do przeszczepu.
- Miała szczęście. Moja dziewczyna - powiedziałem dumnie.
- Nie tak szybko, Penchev. Poczekajmy jeszcze trochę. Przeszczep to przeszczep, a przyjęcie szpiku przez organizm to całkiem inna sprawa! To, że przeżyje przeszczep wcale nie oznacza, że jej organizm go nie odrzuci. Będziemy musieli czekać, modlić się i wierzyć, że wszystko będzie dobrze, choć teraz jeszcze nie możemy się cieszyć i wiwatować - odetchnął. - To silna kobieta. Sądzę, że da radę, ale nikt nie wie, jaki los zgotował jej Stwórca.
- Rozumiem. Jestem dobrej myśli. Powiedziała wczoraj, że mnie nie zostawi, a ona zawsze dotrzymuje słowa, choć nie jest typem składacza obietnic.
- Jeśli powiedziała, że wygra to zapewne tak będzie - uśmiechnął się. - Za godzinę przyślę pielęgniarkę, a ona dostarczy ją do anestezjologa. Pożegnajcie się na wszelki wypadek. Skontaktuj się z najbliższymi, bo nam zakazała z niewiadomych przyczyn.
- Oczywiście.
- Zobaczymy się później.
- Na razie.
   Wyszedł z sali. Zerknąłem na nią, a kąciki moich ust poszybowały wysoko.

*perspektywa Fabiana Drzyzgi*

   Nikołaj zadzwonił do mnie i poinformował o znalezieniu dawcy. Mieliśmy lekko ponad godzinę, by porozmawiać z nią przed zabiegiem. Zgarnąłem po drodze Piotrka i, łamiąc kilka przepisów, ruszyliśmy do szpitala.
   Zacięcie dyskutowaliśmy o tym, czy któryś z nas mógłby być dawcą. Ja odpadam, bo mam inną grupę krwi, a Nowakowski nie był pewien, co do swojej, więc nie było za bardzo o czym spekulować.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Zawsze sądziłam, że najbardziej upierdliwym dźwiękiem jest natarczywy dzwonek do drzwi... Podczas pobytu tutaj zmieniłam zdanie. Aparatura szpitalna wygrywa ten zaszczytny plebiscyt. Piźgla można dostać bez dwóch zdań. W skali od jeden do dziesięć, daję jej mocne dwanaście.
   Penchev dreptał po sali, wystukując coś na komórce i z impetem wparował w krzesło. Skrzywiłam się i zachichotałam cicho. Ten to ma cela.
- Obudziłem cię?
- Nie. Już wcześniej nie spałam - powiedziałam z wyraźną chrypą w głosie.
- Mam dla ciebie nowinę - wyszczerzył się, jak mysz do sera.
- Co tak suszysz zęby, co?
- Bo to radosna nowina.
- Domyślam się - mruknęłam sarkastycznie. - Jaśniej, proszę.
- Bardzo radosna.
- Podpowiedziałeś! Kontrakt ci przedłużyli?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Wygrałeś w totka?
- Nie.
- Powołanie do kadry?
- Nie to miałem na myśli.
- To nie wiem.
- Dawaj dalej!
- Daj mi spokój i powiedz, o co chodzi.
- Chciałem cię jeszcze trochę pomęczyć...
- Jakby tego było mi mało. To nie są wakacje, wyobraź sobie.
   Usiadł koło mnie i czule pogłaskał mnie po policzku. Przymknęłam oczy i oplotłam jego dłoń swymi wychudzonymi palcami.
- Zgrywus - mruknęłam.
   Zaśmiał się i delikatnie musnął moje usta. Bawiło mnie, że odkąd jestem w szpitalu, traktuje moją osobę, jak porcelanową lalkę. Boi się o mnie i każdy swój ruch wykonuje z ogromną delikatnością i ostrożnością. To urocze, ale potrafi również irytować.
- Przepraszam za celibat, czy jak to tam nazwać... - zachichotałam.
- Kocham cię, wiesz? Nadrobimy - puścił mi oko.
- Wiem i ja ciebie też. Zobaczymy, czy będzie dane nadrobić.
- Nie kracz... Będzie dobrze.
- Oby. Co z tą nowiną?
- Właśnie, bo mnie zbiłaś z tropu. Za godzinę zgarniają cię lekarze. Znaleźli dawcę. Będzie przeszczep!
- Na prawdę? - czułam, jak w moich oczach pojawiają się iskierki. - Żartujesz, prawda?
- Nie żartuję. Masz przeszczep... Pamiętaj, że cię kocham.
- I vice versa - pocałowałam go.

*perspektywa Piotra Nowakowskiego*

   Wbiegliśmy spóźnieni na szpitalny korytarz. Inteligentny Drzyzga zawsze musi się władować w korki. Najwyraźniej godzina płaczu minęła, gdyż Niki siedział w poczekalni.
- Sorry, że się spóźniliśmy, ale "mózg Fabian" wpierdolił się w największy korek w tym województwie. Tyle dróg, a ty musiałeś wybrać akurat tę!
- Spokojnie, Ania na pewno zrozumie.
- Dawno ją zabrali?
- Jakieś dziesięć minut temu.
- No, to rzeczywiście nasze szczęście jest ślepe! Po co jechałeś przez centrum, pachołku?!
- Bo lubię.
- Dzień dobry - usłyszeliśmy głos przemiłej pielęgniarki, która podała Nikołajowi list od Ani.
Dowiedzcie się, kto został moim dawcą. Koniecznie!
Kocham Was, chłopaki. Wasza Anka. 
 - Łatwo powiedzieć - mruknął Drzyzga.
- Wam też zabrzmiało to jak testament?
- Co to jest testament? - spytał Niki.
- Ostatnia wola zmarłego. Pierzysz, Pit. To nie jest żaden testament, do cholery!
- Tak to brzmi, po prostu. Bądźmy dobrej myśli, a ty, Fabian, przestań spinać.
- Zaraz mogę stracić siostrę, a w dodatku rodzice i Tomek nic nie wiedzą...
- Wyluzuj. Jeśli ma żyć to będzie, bez względu na wszystko. Zaufaj Bogu, bracie.
- Dobra, dobra - syknął i usiadł na krzesełku na przeciwko.
   Pozostało nam się tylko modlić.


Witam!
Przepraszam za zwłokę, ale w piątek byłam w mieście złożyć papiery do LO,
wczoraj nie miałam na nic siły z niewiadomych przyczyn, a potem był #XFactor...

KOMENTUJCIE, bo aż wstyd, że tak mało się udzielacie.
Ostatnio to już w ogóle cicho.

O moim guście muzycznym nie będziemy tu rozprawiać...
Aczkolwiek kibicuję Artemowi i mam nadzieję, że po programie
pozostanie tym samych chłopakiem z gitarą śpiewającym na ulicy.

Niedługo się żegnamy. Za tydzień lub dwa...
Nie pamiętam dokładnie.
Pożegnania nigdy nie są miłe, więc bez względu na to, jak historia się zakończy,
będzie mi ciężko napisać "Żegnam".

Przepraszam za przestój na Wronie, ale nie chce mi się spisywać rozdziałów.
Poza tym mam zawalone całe tygodnie.
Nie wiem, jak to będzie z kolejną częścią tego opowiadania,
bo możliwe, iż nie zdążę spisać jej do piątku,
a w sobotę nocuję u koleżanki (muszę ją namówić do oglądania #XFactor).
Niedzielę spędzę na wolontariacie.
Zobaczymy.

Masz pytanie? Zapraszam! ASK

Pozdrawiam, Zuza.

| WRONA |

piątek, 16 maja 2014

Siedemnaście

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Na korytarz wbiegł Fabian. Pędził, jak oszalały. Pewnie zmęczył się bardziej niż na niejednym treningu, bo schody rzeszowskiego szpitala były liczne i dość niewygodne do przejścia dla kogoś ponad przeciętnego w skali wzrostu. Jego tętno pewnie teraz rozwalało mu żyły i tętnice, a w zaniepokojonym wzroku można było wyczuć poddenerwowanie.
- Co się stało? - padł, jak Pluto z "Myszki Miki" na krzesełko obok mnie.
- Zasłabła rano. Na początku spanikowałem, ale potem zdołałem zadzwonić na pogotowie i wylądowaliśmy tutaj.
- Jak dobrze, że nie była sama.
- Tyle szczęścia. Fabian - dodałem po chwili - ona już się poddała. Chce się ze wszystkimi żegnać i... I ja... Ja nie wiem, jak jej to wybić z głowy.
- Co za osioł! Uparta, jak trzeba i jeszcze gorzej... - wywrócił oczyma. - Zawsze stawiała na swoim, ale nie tym razem. Oj nie. Już ja tego dopilnuję.
- Co chcesz zrobić? Do niczego siłą jej nie zmusisz. Przecież nie powiesz jej, że musi zmienić podejście, bo i tak tego nie zrobi.
- Założymy się? Jeszcze ją przekonam, a co! - w jego głosie było słychać pewność. Wyraźną pewność. - Nie będzie mi się tu poddawać. Nie może... Nie teraz... A przede wszystkim nie ona...
- Tysiące razy jej to mówiłem, ale ona mnie nie słucha albo nie chce słyszeć.  Krzyczy na mnie, warczy, obraża się, trzaska drzwiami i wychodzi z mieszkania, a potem... A potem godzinami milczy. Zamyka się w sobie i nie dopuszcza nikogo. Jakby zastanawiała się nad tym wszystkim i, gdy już myślę, że ją przekonałem, ona znów powtarza, że to koniec.
- Nie tak sobie wyobrażałeś małżeństwo, co Penchev?
- Wiedziałem w co się pakuję. Chciałem ją uszczęśliwić, ale choroba mi w tym przeszkodziła, jak widać bardzo skutecznie. Kocham ją i będę z nią do końca bez względu na jej podejście. Wiem, że nie będzie łatwo, ale skoro we Włoszech sobie poradziła to i tu sobie poradzi.
- O czym ty mówisz? Co takiego stało się we Włoszech?
- Kurwa... Miała rację. Ty o niczym nie masz pojęcia.
- Ale o czym?
- Trzeba było się ugryźć w język - syknąłem po bułgarsku pod nosem. - Ona nie zerwała z Santiago tuż przed wyjazdem.
- To chyba dobrze, że wcześniej, nie?
- Zależy, jak to rozumieć... On nie żyje. Zginął w Afganistanie.
- Matko... - przetarł twarz rękoma. - Dlaczego ona mi o tym nie wspomniała? Ani mi, ani Tomkowi, Piotrkowi czy rodzicom...
- Bała się, wstydziła... Trudno było jej się otworzyć przed bliskimi. Trudno było jej wyznać prawdę. Stoczyła miliony wewnętrznych walk, ale za każdym razem kapitulowała. Mi wyznała to zanim byliśmy parą. Wtedy nie wiedziała, że coś do niej czuję, że chcę by była tą jedyną i że to wszystko się tak skończy.
- Kiedy on zginął?
- Dwa lata temu...? Chyba tak. Czemu pytasz?
- Przez dwa lata nas kantowała, bo bała się wyżalić? Siedziała we Włoszech i żaden pieprzony makaroniarz nie zainteresował się jej życiem prywatnym? Przecież była jedną z lepszych atakujących tamtejszej ligi. Nikt nie przechodził koło niej obojętnie na hali. Do jasnej cholery!
- Nigdy nie mówiła o życiu prywatnym. Zawsze go broniła i po prostu odpuścili takie pytania, bo wiedzieli, że i tak nie odpowie. Nikt nie wiedział o tym, że on nie żyje tak samo, jak nikt nie miał pojęcia, że on ją bije.
- Co za bydle...
- A ona go broniła... Rozumiała jego zachowanie.
- Co tu jest do rozumienia? Ta świnia podniosła rękę na moją siostrę!
- Zaczął po Iraku. Zmieniła go wojna.
   Z sali wyszedł lekarz. Poinformował nas o stanie Ani i pozwolił nam do niej wejść.
   Leżała podłączona do aparatury. Przykucnąłem przy łóżku i czule pogłaskałem ją po dłoni. Obudziła się i zamrugała kilkakrotnie. Kąciki jej ust uniosły się lekko.
- Nikołaj... - dotknęła mojego policzka. - Cieszę się, że jesteś.
- Przepraszam, że cię obudziłem.
- Miałabym ci za złe, gdybyś tego nie zrobił. Cześć, brat.
- Hej - odmruknął.
   Spojrzała na mnie zdezorientowana. Czułem, że moje oczy wyglądają teraz, jak u więźnia. To przeze mnie i mój za długi język, tak ją potraktował.
- Cześć, Pit - wyszczerzyła się do Nowakowskiego, który nagle stanął w progu pomieszczenia.
- Cześć, Ślicznotko.
- Jakiś ty czarujący, Piter! Szkoda tylko, że mój braciszek nie podziela twoje entuzjazmu.
- Oszukiwałaś nas przez dwa lata i mam ci za to dziękować?
- O czym ty mówisz? - Piotrek zmierzył go wzrokiem.
   Zerknęła w moją stronę. Skinąłem głową. "Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina...".
- Nie będę ci tego teraz tłumaczyć, rozumiesz?
- A kiedy? Na pogrzebie?
- Widzisz? - szturchnęła mnie. - On też sądzi, że to koniec!
- To nie jest żaden koniec!
- Niki ma rację. Będziesz żyć dalej i jeszcze zatańczysz ze mną na mym weselichu - Pit podszedł do aparatury i zaczął się jej uważnie przyglądać.
- Ja umieram, a ty uważaj, bo jeszcze tam coś odczytasz.
- Nie umierasz. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze? - wręcz warknąłem.
- Nie dotrze. Mam w sobie bombę z opóźnionym zapłonem. Odbezpieczony granat, który w każdej chwili może wybuchnąć... - zacisnęła powieki. - Zaproście na pogrzeb Ivana.
- Do jasnej cholery, nie umierasz ośle! - tym razem Fabian stracił nad sobą kontrolę.
- Dajcie jej spokój - wtrącił Piter. - Do niczego jej nie zmusicie. Nasza Ania to twarda sztuka i nie zagniecie tej damskiej wersji Zaytseva.
- Dzięki. Nie zamierzam z wami dyskutować na takie tematy, dobra? Spędźmy te moje ostatnie dni w zgodzie, a nie skacząc sobie do gardeł.
- Kocham cię - mruknąłem i cmoknąłem ją w szyję.
- Też cię kocham.
- Ja lecę. Muszę coś załatwić. Do zobaczenia - powiedział pospiesznie Drzyzga i wyszedł.
   Anka zerknęła na Nowakowskiego zdziwiona, a on w odpowiedzi przymknął oczy i pokręcił głową.
- Im dłużej mieszkamy osobno, tym częściej nie rozumiem tego człowieka - westchnęła.
- To je Fabian, tego nie ogarniesz.
   Przytaknęła.

*perspektywa Matta Andersona*

   W sali był Piotrek i Nikołaj, ale Ania poprosiła ich, by poszli coś zjeść, bo siedzą u niej dosyć długo. Kazała mi usiąść koło szpitalnego łóżka. Przywitałem ją całusem w czoło i, szczerząc się, jak ostatni głupek, wykonałem polecenie.
- Jest bardzo źle?
- Wiesz... Od dłuższego czasu nie jest najlepiej. Pytanie tylko, jak długo jeszcze to choróbsko będzie bawiło się ze mną w kotka i myszkę.
- Dasz radę. Jestem tego pewien.
- A ja nie bardzo... Niestety.
- Jesteś silna. Wytrzymałaś we Włoszech. Każdego razu, cierpisz, gdy mnie widzisz, ale dajesz radę. To raka nie pokonasz?
- Tylko to nie jest ból po zerwaniu mięśnia... Ten ból się nie kończy i jest nie tylko fizyczny. Rak niszczy twoją podświadomość, psychikę. Niszczy ciebie.
- A moglibyśmy trochę inaczej spędzić ten czas?
- Nie na rozmowie o nowotworze? - pokiwałem głową. - Mi pasuje.
- To co? Powspominamy co nieco? - puściłem jej oko.
   Uśmiechnęła się i pokiwała głową ochoczo.

Pierwotnie w tym rozdziale była masa lania wody,
ale chciałam Wam tego oszczędzić, mimo iż mnie nienawidzicie.
W części oczywiście.

KOMENTUJCIE, to motywuje. Dodaje weny. Pomaga.
Każdy komentarz to cegiełka budująca moją wenę.
Mam napisane już wszystkie rozdziały, ale podczas przepisywania je modyfikuję.
Tak tylko chciałam wspomnieć.

"Łotwa! Co? 3:0!"
Przeciwnik może nie najwyższych lotów,
ale każde zwycięstwo cieszy.
Można to było zauważyć na przykładzie Boćka,
który szczerzył się, jakby już medal MŚ dostał.

Pozdrawiam, Zuza.

| WRONA |

sobota, 10 maja 2014

Szesnaście

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Idealnie skrojona i uszyta śnieżnobiała suknia z koronkowym gorsetem oraz długi welon z również koronkowym ornamentem. W rogu pomieszczenia czekały na mnie białe dziesięciocentymetrowe szpilki i zawieszona na krześle krwistoczerwona róża na opasce, które spocznie na moim przegubie.
   Warstwy materiału okalały moje ciało z niesamowitą delikatnością, mimo swojej niemałej masy, więc czułam się swobodnie i nie miałam problemu z wykonywaniem ruchów.
   Uśmiechnęłam się do swego odbicia w ogromnym lustrze. Nigdy w życiu nie czułam się tak pięknie i kobieco. Pierwszy raz w życiu widziałam w sobie stuprocentową postać żeńską. Na moim ciele nie było śladu siniaków powstałych w czasie treningu, czy nieprzespanej nocy pełnej niemiłych wrażeń.
- Gotowa? - usłyszałam głos Natalii, żony naszego świadka.
- Zdecydowanie nie. Też miałaś tyle wątpliwości w dniu swojego ślubu?
- Oczywiście. Najwięcej było, jak miałam wymówić regułkę. Myślałam, że ucieknę sprzed ołtarza!
- Chciałaś uciec sprzed ołtarza?!
- Przebiegło mi to przez myśl tysiące razy!
- To mnie pocieszyłaś! Jak cholera...
   Do pokoju wbiegła moja świadkowa, partnerka Fabiana. Ubrana w beżową sukienkę i umówione wcześniej czerwone dodatki. Szybko poprawiła fryzurę i wyszczerzyła zęby.
- Idziemy, Anka! Twój wielki dzień!
- Żebym tylko znów nie stchórzyła...
- Dasz radę, śliczna.
   Poklepała mnie energicznie po ramieniu i pociągnęła w stronę wyjścia.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Stałem przed ołtarzem, wpatrując się w wejście do kościoła. W życiu nie byłem tak skitrany. To już nie był strach, to była chęć ucieczki. Kochałem ją, a jednak świadomość, że zwiążę się z nią na całe życie, mnie przerażała. Szkoda, że nie pomyślałeś o tym wcześniej, Penchev.
   Zerknąłem na Alka i jego wyróżniający się, bo czerwony, krawat.
- Anka zamierza zjawić się na swoim ślubie? - mruknął.
- Weź mnie nie strasz jeszcze bardziej. Zaraz zaczną mi się ręce trząść.
- Wyluzuj. Żartowałem. Na pewno zaraz będą.
   Bocznym wejściem do świątyni weszła Monika, nasza świadkowa i skinęła głową. Zaraz będzie.
   Rozbrzmiały organy, a moim oczom ukazała się ona. Piękna, nieskazitelna niczym wymarzony anioł. Mój anioł stróż, który czuwa nade mną. Oby nie czuwał z góry już w najbliższym czasie.
   Wzięła pod ramię swego ojca, byłego siatkarza, a od lat specjalistę pewnej stacji telewizyjnej, której nazwy nie będę ujawniał, ponieważ wszyscy ją znają. Wolnym krokiem ruszyli w moją stronę, a ja już chciałbym mieć to za sobą, by móc odetchnąć i uspokoić bicie serca. Przejąłem wybrankę swojego serca i uścisnąłem dłoń przyszłego teścia. Nie ukrywam, że trochę przeraża mnie ten fakt, ale cóż.
- Wiesz, że to nie będzie "długo i szczęśliwie"? - wyszeptała mi na ucho.
- Przeżyjesz. Jestem tego pewny.
- Nikt nie może być tego pewny, nawet ja.
- Mi wszystko wolno - puściłem jej oko.
- Zobaczymy, jak będziesz miał obrączkę na palcu - zachichotała.
   Nie powiem, żeby w tym momencie nie wzbudziła we mnie wątpliwości. Sam tego chciałeś, Nikołaj, teraz już za późno na w tył zwrot.

Ja, Anna, biorę sobie Ciebie, Nikołaju, za męża
I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską
Oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci.

Ja, Nikołaj, biorę sobie Ciebie, Anno, za żonę
I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską
Oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci.

*perspektywa Piotra Nowakowskiego*

   Podczas przysięgi w oczach obojga można było zobaczyć przebłyski łez. Mama Ani, a równocześnie Fabiana i Tomka, zużyła w tym czasie chyba super-pudełko chusteczek higienicznych, z resztą rodzicielka Nikołaja nie była jej dłużna. Trochę mnie to bawiło... Do czasu, aż Olka nie szturchnęła mnie łokciem.
- Podaj mi torebkę, bo się zaraz osmarkam.
- Ty też?
- Przecież to taka wzruszająca chwila!
   Wywróciłem oczyma i podałem jej torebkę, a raczej czarną dziurę, bo jak coś tam wrzucisz to już nie znajdziesz, człowieku! Jak one w ogóle coś stamtąd odzyskują? Tam się mieści tyle rzeczy, że jeszcze się dziwię, jakim cudem Ola samochodu tam nie ma.

*perspektywa Matta Andersona*

   Ostatnia pieśń. Wszyscy powoli zaczęli wychodzić z kościoła, gdy na zewnątrz znalazła się Para Młoda posypał się ryż oraz miliony groszy. Nie powiem, żeby największej frajdy z tego nie mieli siatkarze Asseco Resovii oraz kilku innych siatkarzy związanych z polską ligą siatkówki oraz reprezentacją Polski, z resztą bardzo dobrą i ciężką do ogrania.
   Potem było składanie życzeń. Długa kolejka, co najmniej trzy języki krążące wśród gości oraz Alek biegający od Pary Młodej do samochodu z tysiącami kwiatów. Śmiech, miłe słowa oraz szczere "Dziękuję" rozbrzmiewały wszędzie.
- Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, Kochani - przytuliłem ich obojga.
- Dziękujemy. Bardzo się cieszymy, że przyjąłeś zaproszenie na uroczystość i...
- I na to, co się potem stanie, za co nie odpowiadamy - zaśmiała się Ania.
- Dzięki, że w ogóle je dostałem, a przyszedłem z wielką radością.
- To również nas cieszy - Niki puścił mi oko.
- Jak postawisz to będziemy mogli mówić o niepohamowanej radości.
- Poczekaj jeszcze chwilkę.
- Dobrze, dobrze. To ja się ulotnię i widzimy się na sali.
- Do zobaczenia.


Dziś krótko, bo brak weny, a musiałam pisać ten rozdział na żywioł.

#TeamMatt właśnie idzie spalić mnie na stosie.
Ja to wiem.

Mogłoby się tu znaleźć więcej komentarzy.

Nie mam dziś wiele do napisania, co Was pewnie cieszy.
Jestem nieznośna czasami. Często. Zawsze.
Pomińmy to.

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 2 maja 2014

Piętnaście

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment,
w którym musi zrobić porządny rachunek sumienia.
Nie zawsze jest to przymus,
czasami to po prostu wewnętrzna potrzeba.
Zamyka się wtedy w czterech ścianach,
nie dopuszcza do siebie niczego z zewnątrz,
potrzebuje ciszy i spokoju,
by samego siebie rozliczyć ze wszystkich dotąd przeżytych lat, miesięcy, dni, godzin i sekund.
Potrzebuje chwili zupełnej harmonii.
Nie interesują go wtedy problemy polityczne ojczyzny.
Liczy się tylko on, jego myśli i serce,
które przewodzi całemu procesowi jednoczenia swojej osoby.

U każdego występują chwile zwątpienia.
Najczęściej podczas podejmowania ważnych decyzji.
Wtedy należy wykonać krok do przodu,
bo nigdy nie należy się cofać.
Po upływie czasu lepiej żałować,
że się spróbowało, niż że pozostało się w miejscu.

Życie jest od tego,
żeby uczyć się na błędach:
swoich i cudzych.
Choć nauka z własnych przychodzi nam lepiej.
W ten sposób zdobywamy doświadczenie
i pokorę...

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Było mi cholernie wstyd. Nie przed księdzem, bo to byłoby głupstwo, lecz przed samym Bogiem. Na Mszy Świętej ostatni raz byłam parę miesięcy po bierzmowaniu, a do konfesjonału podchodziłam przed przyjęciem sakramentu. Jestem wierząca, ale nie miałam czasu na uczęszczanie na nabożeństwa, bo jak nie mecz to zgrupowanie, a czasem nawet w święta nie mogłam się zebrać na wygospodarowanie sobie wolnej godziny.
   Odklepałam początkową regułkę, którą o dziwo pamiętałam. Nadeszła pora na wyznanie grzechów. Nie powiem, krótka lista to to nie była, dlatego wszystko wypisałam sobie na kartce. Odczytywanie tych wypocin zajęło mi dobre dwadzieścia minut, a na dobrą sprawę w ogóle mi nie ulżyło.
- Dlaczego uciekłaś przed stawieniem czoła problemom? - usłyszałam głos młodego duchownego.
- Bo jestem tchórzem. Zwykłym tchórzem, który chce, by najbliżsi cieszyli się jej szczęściem, mimo tego, iż może być ono bardzo krótkie.
- Powiedz im wszystko. Spróbuj.
- Próbowałam, ale za każdym razem głos odmawiał mi posłuszeństwa. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Z rodziny wie tylko jeden z moich braci, a spoza niej przybrany brat, przyszły mąż i... I człowiek, z którym mogło mnie wiele połączyć.
- Ojciec twojego nienarodzonego dziecka?
- Dokładnie. Na moje nieszczęście lub szczęście, bo tego nie da się zdefiniować, teraz mieszka w tym samym mieście i bardzo często się widujemy. Nadal go kocham, ale nie potrafię na niego spojrzeć bez świadomości, że to jego dziecko straciłam.
- To musi być bardzo nieprzyjemne.
- Mało powiedziane, proszę księdza, mało powiedziane... To jest okropne uczucie. Tylko ja nie potrafię żyć, nie wiedząc, co u niego się dzieje. Muszę mieć pojęcie o miejscu jego pobytu... Chociaż tyle.
- Masz rozdarte serce pomiędzy tymi dwoma mężczyznami?
- Nie. Kocham ich obu, ale tylko z jednym jestem w stanie stworzyć udany związek i właśnie próbuję to zrobić.
- Żałujesz swoich grzechów?
- Tak, ale nie wszystkich. Gdybym niektórych nie popełniła, nie byłoby mnie tutaj. Nie spotkałabym tylu wspaniałych ludzi i nie byłoby między nami tak niesamowitych relacji.
- Jednakże powinno się żałować.
- Ale ja nie potrafię. Nigdy nie będę w głębi duszy żałowała tego, iż w taki, a nie inny, sposób poznałam ojca mojego nienarodzonego dziecka. Gdyby nie to, mogłabym nie szykować się teraz do ślubu, bo nadal bym się wahała, a choroba i tak by mnie dopadła. Nie lubię gdybać, ale taka prawda.
- Najważniejsze, że jesteś szczera i potrafisz przyznać się do błędów.
   Odetchnęłam z ulgą. Trafiłam na ludzkiego człowieka w sutannie.
- Dostanę rozgrzeszenie?
- Oczywiście. Dawno nie trafił mi się po drugiej stronie nikt tak szczery i zdeterminowany w tym, by je dostać.
- Determinację chyba mam we krwi. Szczególnie tej pozostawionej na boisku.
- Aż tak krwawy sport, ta siatkówka? Bo szczerze mówiąc nie zauważyłem.
- Zdarza się.
- To musiałaś się nieźle nacierpieć.
- Teraz będę jeszcze bardziej, niestety.

Szczerość popłaca?
Najwyraźniej, choć nie zawsze.
Jednakże kłamstwo ma krótkie nogi
i, prędzej czy później, wychodzi na jaw.
Z impetem lub bez.

Nie oszukujmy się, bo nie warto.
Po co potem kłócić się o powody kłamstwa?
Czasami mijamy się z prawdą,
posługujemy się "dobrym" kłamstwem,
lecz czy ono istnieje?
Czy coś złego może być dobre?
Paradoksalnie tak.
W rzeczywistości chyba nie.

Pamiętajmy!
Bądźmy miłosierni i tolerancyjni,
bo za to dostaniemy nagrodę w niebie.
Władca Wszechświata nam to wynagrodzi.
Za zło i kłamstwo zostaniemy skazani na wieczne potępienie
lub wieki męki i bólu.


Dziś troszeczkę inna wersja rozdziału.
Nieplanowana, ale mam nadzieję, że da Wam do myślenia.
W żaden sposób nie bawię się w świętą lub coś w tym rodzaju,
ale niedawno naszło mnie na takie rozmyślania i chciałabym,
żebyście też spróbowali.

Dzięki temu, że rozbiłam na dwie części ten rozdział
i jego kolejna część będzie za tydzień w postaci następnego,
będziemy ze sobą tutaj o tydzień dłużej.
Aczkolwiek i tak pożegnamy się na przełomie maja i czerwca.
Nie jestem w stanie tego ciągnąć dłużej,
choć i tak jesteśmy tutaj spory szmat czasu.

Żeby nie żegnać się z Wami definitywnie
prowadzę jeszcze opowiadanie z Wroną,
które odnajdziecie na samym dole tego rozdziału
i również bloga w zakładce "Moje opowiadania".

Oby pod tym rozdziałem znalazło się tyle samo komentarzy,
co pod poprzednim!
Bardzo Wam za to dziękuję.

Teraz jest tego jeszcze więcej, ale bardzo dziękuję!
Może dla niektórych to mało, ale dla mnie to wyróżnienie :)
Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 25 kwietnia 2014

Czternaście

*perspektywa Matta Andersona*

   Wybrałem numer i wsłuchiwałem się w sygnał połączenia.
   Jeden...
   Drugi...
   Trzeci...
- Chciałaś, żebym dał znać, więc daję - powiedziałem, gdy tylko odebrała.
- Ciebie też miło słyszeć, Matthew.
- Przepraszam. Cześć, Aniu.
- Cześć. Tak, chciałam się z tobą spotkać, ponieważ obiecałam, że wyjaśnię ci moje zachowanie sprzed szpitala.
- Zgadza się. Powiedz tylko kiedy i gdzie.
- To już zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Mi pasuje każdy czas i miejsce.
- Za godzinę u mnie? - bardziej spytałem niż oznajmiłem. - Nikt nam nie będzie przeszkadzał i na spokojnie mi wszystko wytłumaczysz.
- Może być i tak. Kupić coś po drodze? Ciastka czy... czy cokolwiek?
- Jak wolisz. Jeśli będziesz miała czas to dlaczego nie?
- To co? Do zobaczenia za godzinę?
- Do zobaczenia.
- Pa, Matthew - rozłączyła się.
   Odpaliłem silnik swojego nissana i nacisnąłem pedał gazu, opuszczając parking pod Podpromiem. Za mną wyjeżdżał Lotman, więc mignąłem mu kierunkowskazami, na co on odpowiedział mi systemem krótkie-długie-krótkie*. Uśmiechnąłem się i skręciłem w odpowiednią ulicę.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Zmieniałam swoje ciuchy na bardziej wyjściowe. Takie, żebym nie wstydziła się pokazać ludziom i, decydując się na pokonanie drogi do mieszkania Matta na pieszo, mój mózg chwilowo przeprogramował się na czas przeszły, przywołując wszystkie wspomnienia.
   Wywiady, w których nazywali mnie damską wersją Zaytseva. "Jedna z najlepszych atakujących włoskiej ligi" - mówili, "Perełka współczesnej siatkówki.", "Ten sport płynie w jej żyłach!". Dobrze pamiętam, jak podziwiali moją zagrywkę z wyskoku, którą tak rzadko psułam, a tak często zdobywałam punkty.
   Nacisnęłam guzik domofonu i tylko parę sekund czekałam na dźwięk ustępującego zamka.

*perspektywa Matta Andersona*

   Bawiąc się suwakiem bluzy, czekałem, aż Ania zawita u moich drzwi i znów będę mógł ją ujrzeć. Zapukała delikatnie w płytę koloru mahoniu.
   Zaraz, skąd ja wiem, że to mahoń?! W mordę jeża.
- To jest mahoń? - spytałem, gdy przekroczyła próg.
- Mnie się pytasz? Ja nie odróżniam purpury od bordo. Nie do mnie takie pytania, Anderson.
- Dobra. Witam w moich skromnych progach.
- Wpadłam po drodze do sklepu.
   Podała mi reklamówkę z logo Kauflanda i pudełkami niejakich "Piegusków", czymkolwiek by nie były. Przyznam, że jeszcze ich nie jadłem, ale mam nadzieję, że będą dobre, bo ochota na słodkie zżera mnie niesamowita, co w sumie nie jest niczym nadzwyczajnym.
- Widzę, że kupujemy w tym samym miejscu.
- Co? Kto? - zająknęła się.
- Ty, ja, Niki, a nawet ostatnio Pita gdzieś tam wyczaiłem.
- Wszyscy stali bywalcy mieszkania Fabiego.
- Co chcesz do picia?
- Herbatę poproszę - odwiesiła kurtkę przy wejściu.
   Ruszyła za mną i, przyglądając się moim pokracznym poczynaniom, zajęła miejsce przy stole na przeciwko aneksu kuchennego.
   Wstawiłem wodę i przygotowałem naczynia.
- Proszę - postawiłem przed nią kubek i wróciłem się po ciastka. - Uważaj, bo gorące - usiadłem koło niej.
- Dzięki za troskę, ale trochę za późno.
- Już się poparzyłaś?
- Nie, nie o to chodzi. Nieistotne.
- Miałaś mi wszystko wytłumaczyć, pamiętasz?
- No tak. Po to w końcu przyszłam. Nie będę ci pieprzyć o Włoszech, bo to już znasz - zaczęła bawić się pierścionkiem, tym samym próbując nie patrzeć mi w oczy.
- Zgadza się. Tyle razy twoje słowa przepływały mi przez myśl... - westchnąłem.
- Tak, mi też - przyznała. - Jak wiesz, skończyłam rehabilitację, udałam się na badania kontrolne... Niby miało być szybko, ale i tak się trochę naczekałam. Uroki polskiej służby zdrowia. W Ameryce też tak jest?
- Zdarza się.
- Ja pierdzielę, jak można tak traktować ludzi? Mniejsza z tym, nie o to chodzi. No więc, jedno badanie nie było do końca udane i musiałam je powtórzyć. Oprócz tego raczej wszystko było w porządku. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach czekania dostałam jakiś świstek, z którego ni cholery nie mogłam nic zrozumieć. Na szczęście lub nieszczęście, lekarz prowadzący moje badania wszystko mi wytłumaczył...
- I? - ponagliłem ją, bo się zawiesiła.
- Białaczka. Mam białaczkę. To dlatego, gdy odbierałeś mnie ze szpitala byłam przybita i lekko zamroczona. Zauważ, że nie protestowałam, gdy w samochodzie położyłeś mi rękę na kolanie. Normalnie pewnie bym się na ciebie wydarła.
- Splotłaś nasze palce...
- Właśnie. Wyłączyło mi się myślenie. Przepraszam, jeśli znów zacząłeś sobie cokolwiek obiecywać. Wiem, że sprowokowałam twoje gesty tym, że poprosiłam, byś mnie przytulił. Po prostu w tamtym momencie cały świat mi się zawalił i potrzebowałam czyjegoś ciepła. Ciepła osoby, która jest mi bliska, bez względu na to, jakie stosunki między nami panują. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Sam muszę się z ciebie wyleczyć, nikt mi w tym nie może pomóc.
- Też prawda. Dziękuję, że jesteś - wstała, usiadła mi na kolanach i zarzuciła ramiona na szyję. - Nawet nie masz pojęcia, ile razy we Włoszech ciągnęło mnie do twojego mieszkania. Tyle czasu rozmyślałam nad tym, czy może nie pójść do ciebie i nie zapytać, czy mówiłeś na poważnie o byciu razem. Tylko, kiedy się już zdecydowałam, ty wyjechałeś do Rosji. I znów wszystko zostało pogrzebane żywcem.
   Zamknąłem oczy i znów poczułem woń jej perfum, tych samych, których używała we Włoszech.
- Też cię kocham, Matthew.
- O czym ty mówisz? - zmusiłem ją, by trochę się odchyliła. - To nie jest pierścionek zaręczynowy? - wymownie spojrzałem na jej dłoń.
- Jest, ale ciebie też kocham... Wiem, to zagmatwane.
- Czyli co? Jeżeli bym się pospieszył to ta błyskotka mogłaby być ode mnie?
- Nie, Matthew. Kocham cię, ale nie mogłabym stworzyć z tobą związku na dłuższą metę, a przynajmniej tak sądzę.
- A jego kochasz?
- Tak. Inaczej nie planowalibyśmy ślubu.
- To co różni mnie i jego?
- Z nim nie mam wspólnej przeszłości. To nie jego dziecko miało przyjść na świat. Za każdym razem, gdy o tobie myślę lub rozmawiam z tobą, gdzieś w środku czuję takie małe ukłucie, które przypomina mi o naszym nienarodzonym dziecku. Nie mogłabym codziennie budzić się koło ciebie i mieć w podświadomości tę stratę. Tylko, że to też samo się wyklucza, bo nie potrafiłabym znieść tego bólu, a twoja czułość, opiekuńczość i miłość mi w zupełności odpowiadają. Mam taki mętlik w głowie...
- Przepraszam...
- To nie twoja wina.
- Gdybym się zabezpieczył to nie byłoby problemu.
- Nie mów tak - powiedziała ostro.
    Po chwili ciszy wyszeptała:
- Chciałabym wiedzieć tylko jedno...
- Słucham.
- Wychowałbyś ze mną to dziecko? A w takim przypadku, jak teraz... Również za mnie?
- Jeżeli tylko byś mi na to pozwoliła. Kochałbym ciebie i je całym sercem. Zawsze bym was bronił i nie oddał nikomu, wbrew waszej woli.
   Zacisnęła powieki, a po jej policzkach popłynęły łzy. Otarłem je delikatnie i ucałowałem ją w czoło. Tak bardzo chciałem, żeby to były usta, ale nie jestem takim skurczybykiem, żeby zrobić coś takiego kumplowi z klubu.
   Przytuliła się do mnie ponownie.
   Za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, cierpiała, a mimo to, nie unikała mnie. Choćby za to powinienem ją dozgonnie szanować i podziwiać. Nie wiem, czy byłbym w stanie dokonać czegoś podobnego. Utrata dziecka musiała być dla niej ciosem w samo serce, ale podźwignęła się i próbuje dalej żyć, jakby to nie miało miejsca... Tylko, że moja obecność trochę jej to uniemożliwia.
- Bądź szczęśliwa. Na ślubie zarezerwuj dla mnie miejsce w pierwszym rzędzie - zaśmiałem się.
- Jasne. Dziękuję. Obiecaj mi, że ułożysz sobie życie z kobietą, która na to zasługuje.
- Obiecuję.
- Kocham cię, Matthew.
- Ja ciebie też, Aniu, ja ciebie też.

* krótkie-długie-krótkie - w tym przypadku chodzi o przełączanie świateł samochodowych

KOMENTUJCIE, bo inaczej będzie lipa a nie opowiadanie!

Wreszcie jest!
Przepraszam za opóźnienia, ale wiecie... Najpierw święta,
a potem kompetencje, które na marginesie poszły mi całkiem nieźle.

Znów jest duuużo Matta i mam nadzieję, że jesteście zadowolone,
bo ja jestem o dziwo.
Trochę więcej się wyjaśniło a propo ich relacji,
które nigdy nie będą proste i przejrzyste.
Wiem, że wiele z Was chciałoby, aby Ania była z Andersonem...
Cóż, nic nie jest przesądzone.
Nie obiecujcie sobie jednak zbyt wiele!

Po raz kolejny przypominam, że jesteśmy już bliżej końca niż początku.
Myślę, że na początku czerwca się pożegnamy na tym opowiadaniu.

Czy tylko ja tak czekałam na weekend? (nie tylko ze względu na testy)
Już w niedzielę możemy mieć Mistrza Polski!
Skromnie mam na to nadzieję, ale zobaczymy, co Bozia nam przyniesie.

Jeśli macie pytania lub chcecie zobaczyć parę fajnych zdjęć/gifów
to zapraszam tutaj <KLIK>.

Pozdrawiam, Zuza.

sobota, 12 kwietnia 2014

Trzynaście

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Nikołaj wbiegł do mieszkania, jakby ktoś na parterze ogłosił alarm bombowy albo goniła go sfora wściekłych, wygłodniałych, ujadających, trzymetrowych Puszków z Harry'ego Pottera. Jeśli ktoś oglądał, to wie, co mam na myśli.
   Zaraz, zaraz... Puszek nie miał więcej niż trzy metry? Dobra, nieważne.
   Prawie zaliczając glebę w progu pokoju, śmignął mi przed oczyma z reklamówką z pobliskiego Kauflanda i spokojnie wyszedł z kuchni. Oczywiście spokój był pozorantem, bo był spięty, jakby ktoś potraktował go paralizatorem przed wejściem do budynku.
- Ktoś ci wbił kij w odcinek lędźwiowy?
- Co?
- Drobisz, jak człowiek w sile wieku, a na dodatek masz spięte wszystkie mięśnie. Naśladujesz Gruszkę z "Tańca z gwiazdami" czy ktoś cię podkurzył? Pomijając moją osobę.
   Stanął przede mną, zasłaniając mi ekran telewizora. Wychylałam się na wszelkie możliwe strony, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów, więc wyłączyłam elektroniczną zabawkę.
- Jeszcze nic się nie stało.
- Nie rozumiem. O czym ty mówisz?
- Niedługo się przekonasz.
- Daruj sobie te półsłówka, dobrze? - uśmiechnęłam się łagodnie.
- Wszystko w swoim czasie, Słoneczko.
- Nie lubię, gdy ktoś wodzi mnie za nos albo bawi się ze mną w kotka i myszkę. Musisz mi to robić?
- Muszę trzymać cię w niepewności do ostatniej chwili.
- I co jeszcze? Oświadczysz mi się? - zaśmiałam się, ale widząc jego minę, natychmiast się zamknęłam. - Żartujesz, prawda?
- Kocham cię.
- Jeny, Nikołaj, żartujesz, prawda?
- Kocham cię i nie pozwolę, byś cierpiała przez wieczność, gdybyśmy nie byli w stanie wydłużyć ci życia.
- Czyli? Sorry, pogubiłam się. Chcesz mi się oświadczyć, bo mnie kochasz czy dlatego, żebym nie smażyła się w piekle?
- Chcę ci się oświadczyć, bo jesteś tą jedyną i cię kocham, a piekło to przy okazji.
- Czyli cielesność jest ważniejsza od duszy? - zaczęłam go podpuszczać.
- Skądże! Nie tak to zinterpretowałaś!
- Wyluzuj. Tak sobie łacha drę troszeczkę. Po prostu sądzę, że nie jesteś takim idiotą, by oświadczać się dziewczynie po kilku tygodniach znajomości, nie licząc przypadkowych spotkań na halowych korytarzach w sezonie reprezentacyjnym.
- W takim razie jestem największym idiotą na tym popieprzonym świecie.
   Podszedł do mnie, uklęknął na jedno kolano (to chyba jest przyklękniecie, ale nieważne) i sięgnął do kieszeni bluzy. Otworzył przed moimi oczyma małe czerwone pudełeczko ze ślicznym pierścionkiem w środku.
- Wyjdziesz za mnie?
    Pewnie dziewięćdziesiąt procent kobiet na tym świecie byłoby teraz wniebowzięte i miałyby nogi z waty, ale ja zaśmiałam się spuszczając głowę. Logika musi być!
- I co mam ci odpowiedzieć?
- Może nie jestem zbytnim romantykiem, ale wypadałoby się zgodzić.
- Też nie jestem typem romantyka, a tym bardziej poety czy coś w ten deseń.
- Czyli się zgadzasz?
- No... Nie wiem.
- Kolano mi wysiada, Piękna.
- Jakim cudem jesteś przyjmującym?
- Nie lubisz, jak cię podpuszczam, a ty? Co ty teraz robisz?
- Ja? Podnoszę napięcie.
- Nie nabijaj się ze mnie. Zgódź się.
- Dobra, już dobra - wstałam z kanapy. - Zgadzam się. Wyjdę za ciebie, jak Bozia pozwoli.
   Włożył mi na palec pierścionek zaręczynowy i pocałował mnie czule. Chwilę zajęło mu odnalezienie moich ust, ale wybaczam, bo nadal się stresował.
- Nawet z rozmiarem trafiłeś.
- Fabian.
   Usiedliśmy z powrotem na "wypoczynku", jak to kiedyś określił u Kuby Wojewódzkiego Paweł Fajdek.
- A to łajza! Jakby mógł, to by mnie sprzedał za bilety na dobry mecz. Bracia mi się trafili.
- Ja mam trzech, więc nie narzekaj. Młodzi nam niezłe numery wywijali. Nam... Wszystkim dookoła.
- Znam to.
- Skąd?
- W liceum wszyscy mylili mnie z koleżanką z klasy. Bardzo przydatne, jeśli nie lubisz chodzić na historię.
- U mnie bliźniaki dzielili się nauką. W sprawdzianach wypadali nieco słabiej... Interesujące.
- No tak. Nie mieli w tych dniach szczęścia.
- Dokładnie. Moje dwie sierotki.
- A ja? - spytałam z wyrzutem, układając usta w podkówkę. - Moja ulubiona, ukochana sierotka - cmoknął mnie delikatnie.
- Mam do ciebie prośbę - mruknął po chwili ciszy.
- Tak?
- Zostań ze mną do końca. Nie uciekaj do Włoch.
- Nie mogę ci tego obiecać. Przepraszam.
- Nie kazałem ci obiecywać. Ja cię tylko o to poprosiłem.

*perspektywa Matta Andersona*

   Usiadłem na ławce i zawiązałem starannie treningowe buty. Do szatni wszedł kapitan, Kosa i Perła. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, w pomieszczeniu rozległ się śmiech i szum rozmów.
- Co ty taki zamyślony, nasza druga amerykańska perełko?
- Alek! To moja ksywka! - napuszył się Łukasz.
- Trzymajmy się jakiś reguł - zachichotał Grzesiek.
- Jeszcze się trening nie zaczął, a już podnoszą ciśnienie - poskarżył się Białorusin.
- Tacy upierdliwcy też się zdarzają - przytknąłem w żartach.
- A już cię zaczęliśmy lubić, prawda Perła?
- Dokładnie, Kosa, ale chyba zmienimy zdanie.
- Musimy. Zero szacunku dla środka bloku.
- Sojusz przyjęcia - wtrącił Paul.
- Koalicja pierdolona.
- Oby nie taka, jak na Wiejskiej*.
- Cyrk w kraju.
- Chamstwo w państwie.
- Dokładnie. Gdzie reszta?
   Jak na zawołanie "wrota" się otwarły, a naszym oczom ukazał się Fabian, Pit, Igła i Niki.
- Ataku jeszcze nam brakuje.
- Schoepsy i Konar na parkingu zbierają manatki. Poza tym: witam - rzekł Krzysio.
- Cześć.
- Co dziś robimy, kapitanie? - spytał.
- Pijemy.
- O! Kolejne dziecko w drodze?
- Żartowałem. Trenera się spytaj. Nie jestem informacją turystyczną.
   Po chwili rozwinęła się z tego niezła dyskusja angażująca większość towarzystwa.
   Koło mnie przycupnął Niki i podał mi rękę na przywitanie.
- Co tam?
- Dobrze, ogólnie ujmując. Ania prosiła, żebyś po treningu dał jej znać to umówi się z tobą na spotkanie i opowie ci o tym, o czym powinna przed szpitalem.
- Jasne. Dzięki, Nikołaj - odetchnąłem. - Przepraszam cię za to, jak ją potraktowałem. Poniosło mnie. Kurde, cholernie mnie poniosło. Przepraszam. Zgoda?
- Zgoda, bracie - objął mnie ramieniem, klepiąc po barku, i uśmiechnął się.

*ulica Wiejska - nawiązanie do sejmu polskiego


Mam do Was prośbę: KOMENTUJCIE,
bo z tego, co zauważyłam, ostatnio sprawia Wam to wielką trudność.

Chciałam podziękować za każde wejście,
każdą chwilę poświęconą na przeczytanie moich wypocin.

Co do rozdziału, nie jestem zbytnio zadowolona.
Takie trochę na przejście, mimo takiego wielkiego wydarzenia
jakim bez wątpienia są zaręczyny Ani i Nikołaja.
Obiecuję, że w kolejnym rozdziale będzie więcej Matta...
To znaczy, z tego, co pamiętam, jest tam go wiele.

Gratulacje dla Nikołaja za dzisiejszy mecz.
Zasłużył na MVP, pomijając oczywiście sytuację nieporozumienia z Fabianem,
choć uważam, że Drzyzga powinien krzyknąć "moja" lub coś w ten deseń,
a nie tylko bluźnić w stronę Bułgara.
Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Co do sytuacji półfinałowej...
Mam nadzieję, że na Podpromiu zobaczymy ciekawy mecz,
a mój typ... Cóż, chyba znacie. Z...!
Jutro z całego serca kibicuję Skrze
i mam nadzieję, że będziemy cieszyć się z finału i medalu w kieszeni!

DODATKOWO:
Nie bawię się w żadne Liebster Award!

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 4 kwietnia 2014

Dwanaście

*perspektywa Piotra Nowakowskiego*

   Ania zajęła miejsce obok Nikołaja i spojrzała mi prosto w oczy, mówiąc:
- Wczoraj byłam na badaniach kontrolnych, jak z resztą wiecie, i nie mam dobrych wiadomości.
- Wracasz do Włoch? - spytałem.
- Nie tylko niezadowalające dla was, ale również dla mnie.
- Nie podpowiedziałaś zbytnio. Możesz jaśniej?
   Powinienem się ugryźć w język, bo momentalnie po jej policzkach spłynęły łzy. Otarła je wierzchem dłoni.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, Pit. Po prostu nie umiem wam tego powiedzieć z kamiennym wyrazem twarzy. To za bardzo boli i wcale nie mam na myśli bólu fizycznego.
- Jesteś chora? - w głosie Fabiana była nutka troski.
- Tak - pokiwała głową. - Mam białaczkę.
- Co masz? - Niki nie zrozumiał. Miał do tego prawo, w końcu zasób jego słownictwa był ograniczony.
- Raka, nowotwór... Nie wiem, jak inaczej ci to wytłumaczyć. Może tak: Skarbie, ja umieram.
   Wtuliła się w niego, a on pocałował ją czule. Tak bardzo cieszyłem się, że wreszcie są razem na prawdę.
   Wstałem z fotela i usiadłem koło nich, obejmując Kruszynkę i szepcząc jej na ucho:
- Znajdziemy ci dawcę. Obiecuję.
- Nie obiecuj, jeśli w stu procentach nie jesteś pewien, że możesz to zrobić.
- W takim razie... Zrobimy wszystko, by go znaleźć.
- Dziękuję, braciszku. Poprawka: pseudo-bracie.
- Musiałaś?
- Może umieram, ale nie chcę czuć na sobie piorunującego spojrzenia Fabiego. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś do tego, że zawsze jestem posłuszna swemu biologicznemu braciszkowi?
- Mam jeszcze na to dużo czasu.
- Precyzując, około pół roku.
- O czym ty mówisz, co?! Wykurzysz z siebie to choróbsko.
- Piotrek, sama siła woli nie wystarcza, a z moją grupą krwi, przeszczep można traktować w granicach cudu, albo co najmniej wielkiego szczęścia, a jak wiesz to moje ma małe problemy... Mianowicie jest ślepe, jak kret. Poza tym rodzice ze względu na wiek nie bardzo mogą być dawcami, a bracia mają inną grupę krwi, którą odziedziczyli po mamie.
- Pomógłbym, ale mam chyba taką samą grupę, jak Fabian. Pewności nie posiadam, ale...
- O tobie też teraz mówiłam poniekąd.
- Kocham cię, siostrzyczko.
- Też się kocham, braciszku.
- Aniu...
- Tak?
- Możemy coś dla ciebie zrobić?
- Bądźcie. Po prostu.
- Nie zostawię cię i nie pozwolę ci odejść - powiedział Nikołaj, ocierając jej mokry policzek. - Nie chcę cie stracić.
   Zaimponował mi, że otwarcie mówił o swoich uczuciach przy świadkach. Drzyzga musiała być dla niego na prawdę ważna, jak nie najważniejsza.
- Możliwe, że nie będziesz miał zbytniego wyboru, ale głowa do góry! Przed nami wspólne pół roku. Gdyby ode mnie zależały takie rzeczy to zostałabym przy tobie na zawsze, aż miałbyś mnie po dziurki w nosie.
- Co nie zmienia faktu, że resztę życia chciałbym spędzić z tobą.
- To co? Niedługo ślub? - zaśmiał się Fabian. - W razie czego wesele możecie odpuścić. Skrzynka wódki, głośniki, laptop i robimy potańcówkę na Podpromiu.
- Monika by cię zabiła, gdybyś skarcił ją za łażenie w szpilkach - zauważyłem.
- Weź przestań - westchnął. - Pod tym względem moja siostra jest kobietą idealną.
- Bo mimo iż umiem chodzić na szpilkach, to oddałabym buty tego typu do utylizacji?
- Dokładnie. Za chodzenie w tym czymś powinni przyskrzyniać.
- Moni dostałaby dożywocie.
- I nie byłoby dzikich nocy, Fabianku - wtrąciłem. - Prycza nie jest taka wygodna, jak mniemam.
- Żeby u ciebie się zaraz ten okres nie skończył.
- Stulcie pyski.
- Sorry - mruknęliśmy oboje.
- Teraz lepiej.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Chłopaki wyszli, zostawiając naszą dwójkę w mieszkaniu. Nie mam pojęcia po co i dokąd poszli, ale liczyło się to, że jestem z Anią.
   Siedzieliśmy na kanapie, oglądając jakiś film. Obejmowałem ją jednym ramieniem, jakbym w podświadomości bał się, że mi ucieknie, albo się rozpłynie, jak zjawa. Wtulała się w mój bok, podkurczając kolana niemalże do brody. Nie było w niej widać choroby. Wiedziała, że to może być jej ostatnie pół roku życia, ale zachowywała się tak, jak dotychczas. Nie próbowała uciec od nowotworu, a chyba to było teraz najważniejsze. Chciałem z nią być, jak najdłużej tylko się dało. Całymi dniami i nocami.
- Co się stało?
- Nic, nic - odparłem zmieszany.
- Wlepiasz się we mnie dobre dziesięć minut i wciskasz mi kit, że to od tak sobie? Co ty, hobby sobie nowe znalazłeś? Co to ma niby być? Nie jestem figurą woskową w muzeum, żeby mnie podziwiać. Zaczynam żałować, że powiedziałam wam o tej białaczce, bo niedługo zaczniecie mnie traktować, jak surowe jajko.
- Chcemy, by te pół roku było piękne.
- Nic nie będzie piękne, Nikołaj. Musze zakończyć karierę, a w najlepszym wypadku ją zawiesić. Te pół roku przeżyję z wyrwą w sercu.
- Siatkówka to nie wszystko.
- Łatwo ci mówić, skoro możesz grać. Moja cała najbliższa rodzina jest ściśle powiązana z tym sportem. Znam go od maleńkości. Szybciej odbijałam piłkę, niż zaczęłam chodzić. A teraz po dwudziestu latach co? Koniec? Z dnia na dzień?
- Przykro mi.
- Jedna zasada: nigdy mi nie współczuj. Gdybym tego chciała to zapisałabym się do klubu miłośniczek Płaczek Jerozolimskich.
- Nie mów tak.
- A jak mam mówić? Dziękować wszystkim, że się nade mną użalają? Wiesz co? Wolę własną wersję.
- Dlaczego taka jesteś?
- Jaka?
- Oschła, czasem wręcz agresywna.
- Pierwszy raz mnie taką widzisz, prawda?
- W zasadzie... Tak.
- Będziesz musiał się przyzwyczaić. Może to się często zdarzać podczas tego ostatniego pół roku.
- Nie mów tak.
- Jak?
- Że to twoje ostatnie chwile. Wygrasz tę walkę.
- Wkurzacie mnie tymi swoimi tekstami. Dajcie na wstrzymanie.
- Przestań - odsunąłem się od niej lekko. - Nie mam zamiaru tego słuchać.
- Za to ja nie mam zamiaru słuchać waszych smętów i wyrazów współczucia. Możecie je sobie...
- Uaktywniła się prawdziwa Anka?
- Wreszcie do mnie dotarło, że nie można na nikim polegać, bo z największymi problemami zawsze zostajesz sam.
- Przecież cię wspieramy...
- Żaden z was nie może być dawcą, a wsparciem duchowym życia mi nie uratujecie. Nie rozmawiajmy o tym, błagam.
- Kiedy będziemy o tym rozmawiać? Za pół roku?
- Teraz to ty jesteś nieprzyjemny.
- Odpowiedz.
- Jutro? Pojutrze? Byle nie dziś. Jejku, jeszcze Mattowi obiecałam, że mu wszystko wyjaśnię.
- Dlaczego jemu?
- Znasz historię z Włoch. Choćby dlatego.
- Rozumiem... Pamiętaj, że cię kocham, dobrze?
- Pamiętam.
   Pocałowała mnie delikatnie.
- Jak sądzisz, Fabian żartował ze ślubem?
- Pewnie tak, ale kto go tam wie? Po nim wszystkiego można się spodziewać. Jak to mówi nasz tata: "Ten mój syn Fabian to jednak szalony".
   Zaśmiałem się.
- Na chwilę wyjdę, okay? Zaraz wracam.
- Dobra. Czekaj! Dam ci kasę to kupisz coś do picia, bo u tego pachołka to zawsze pusto... Aż dziw, że jeszcze nie zdechł z głodu albo pragnienia.
- Jasne, wpadnę po drodze do sklepu.
   Wziąłem pieniądze i wyszedłem z mieszkania.
    Muszę zdążyć przed zamknięciem. Cholera jasna.

Zostawiam Was z tym u góry. Chyba nie jest najlepsze, ale cóż, lepsze już nie będzie.

Oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze i wejścia oraz proszę o więcej :)
Zapraszam na opowieść z Andrzejem Wroną <KLIK> i zachęcam do zadawania mi pytań właśnie o moją twórczość i nie tylko! <KLIK>

Kogo obstawiacie na Mistrza Polski? Z racji tego, że obiektywizmu u mnie za grosz to dla mnie złoto przypada Skrze, a pierwsza lokata atakującego w kadrze Szamponowi.

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 28 marca 2014

Jedenaście

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Po parunastu dniach rozmów z Anią na temat naszego związku, a raczej samego jego istnienia, kolejnych spacerach otulonych rzeszowskim półmrokiem, dziesiątkach treningów i pierwszych ważnych meczach, podczas których po zaciętym tie-breaku granym na przewagi TwieRRdza Rzeszów została zdobyta przez zespół z Bełchatowa, nadeszło zakończenie jej rehabilitacji.
   Właśnie odprowadzałem ją na badania kontrolne do szpitala, a ona już próbowała oswoić mnie z myślą, że niedługo kupuje bilet lotniczy do Włoch i zniknie z mojego życia na długi czas. Zniknie fizycznie, ale w moim sercu zostanie na zawsze. Dobrze wie, że jest dla mnie bardzo ważna i że bardzo ją kocham, mimo wszystko. Mam nadzieję, że na długo zapamięta chwilę, w której powiedziałem, że dla niej jestem w stanie poświęcić wszystko i chcę, by jak to ona określiła, nieustannie mnie krzywdziła. To byłoby najpiękniejsze cierpienie w moim życiu.
- Słuchasz mnie w ogóle? - spytała, trącając mnie w ramię.
- Przyznam bez bicia, że nie. Przepraszam. Możesz powtórzyć?
- Matko, Nikołaj.
- Wystarczy samo "Nikołaj" - uśmiechnąłem się.
- Nie czaruj. Mówię serio. Idź na trening, a ja dam sobie radę. Przecież to nic trudnego! Pójdę na badania, poczekam na wyniki, które będą w ekspresowym tempie, a w razie jakichkolwiek wątpliwości zostanę parę godzin dłużej i wszystko będzie dobrze.
- Jesteś pewna? Jak się spóźnię parę minut to trener na bank zrozumie.
- Nie kuś losu. Zmykaj. Dziękuję za odprowadzenie i ogólnie za wszystko - pocałowała mnie w policzek.
- Dobrze... W takim razie uciekam. Oby wszystko było dobrze - przytuliłem ją.
- Musi. Do zobaczenia.
- Do potem - pomachała mi, wchodząc do gmachu szpitala.
   Powiodłem za nią wzrokiem i zwróciłem się w stronę hali, ruszając bez większego entuzjazmu.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Zrobiłam wszystkie podstawowe badania i siedziałam w poczekalni, by dostać wyniki i udać się na konsultację lekarską. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i włączyłam Internet. Odpisałam kibicom i znajomym na wiadomości pozostawione w ryzach moich profili na portalach społecznościowych, podziękowałam wszystkim za życzenia powrotu do zdrowia i obejrzałam zdjęcia z ostatniego meczu Resovii i Skry. Przypomniała mi się krótka, zabawna pogawędka z Andrzejem Wroną i Karolem Kłosem, ponieważ Karcio wrzucił z nią filmik na swojego fan page'a. Ten to ma tysiąc głupich pomysłów w tej swojej farbowanej główce.
- Pani Drzyzga!
- Już idę - wstałam z krzesełka i, wyłączając przeglądarkę, włożyłam telefon do kieszeni.
- Zapraszam - rzekł młody lekarz, udostępniając mi przejście.
- Dziękuję.
- Proszę zająć miejsce.
   Wykonałam polecenie, uważnie mu się przyglądając.
- Może przejdziemy na "ty"? Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie "panie doktorze".
- Dobrze. Ania - wyciągnęłam ku niemu dłoń.
- Marcin - uścisnął ją. - Miło mi.
- Mnie również - złożyłam ręce i nerwowo zaczęłam wyłamywać wiecznie powybijane palce.
- Mam komplet twoich badań i przyznam, że chciałbym powtórzyć jedno z nich.
- Coś się stało? Coś ze mną nie tak? - spytałam przerażona.
- Tego się właśnie dowiemy.
- Czy to coś poważnego?
- Mam nadzieję, że nie - uśmiechnął się.
- Poza tym wszystko jest w porządku?
- W jak najlepszym. Powtórzymy jedno badanie i będziemy wiedzieć, czy moje przypuszczenia są trafne czy to tylko jakiś błędzik się wkradł - powiedział, wciąż przeglądając papiery.
- A jakie są twoje przypuszczenia?
- Dowiesz się, jak będą wyniki powtórzonego badania. Wszystko w swoim czasie, Słoneczko.
- Bez przesady.
- Przepraszam - zaśmiał się.
- Po prostu nie przeginaj. Przyszłam tu na konsultację lekarską a nie spoufalanie się.
- Oczywiście. Rozumiem. To co? Zbieramy się na badanko?
   Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się niezbyt przekonująco.

*perspektywa Fabiana Drzyzgi*

   Nikołaj przyszedł na trening lekko przybity. Spytałem się, czy to oznacza, że jego kandydatura na mojego szwagra została wycofana, ale zaprzeczył. Wyjaśnił, że ma złe przeczucia, co do badań kontrolnych Ani i że żałuje, że nie może z nią tam być. Powiedziałem, że przecież i tak nie byłby w stanie w niczym pomóc, na co ona przytaknął niechętnie i uśmiechnął się lekko.
   Rozegrałem na drugą linię do Akhrema. Piłka była niedokładna, zdawałem sobie z tego sprawę. Na całe szczęście Aleh poradził sobie wyśmienicie.
- Fabi, co jest? - spytał, gdy cieszyliśmy się ze zdobytego oczka.
- Nic, wszystko gra.
- Nie jestem ślepy - mruknął mi na ucho. - Skup się.
- Tak jest, kapitanie!
- Też się o nią martwię - wyznał Pit. - W końcu to też moja siostra.
- Łapska precz! - zaśmiałem się.
    Po treningu, gdy już wszyscy się ubieraliśmy, podszedł do mnie Penchev.
- Nie mogę odebrać Ani ze szpitala. Coś pilnego mi wypadło. Strasznie cię przepraszam.
- Nic się nie stało, choć przyznam, że ja też nie mam możliwości. Jestem umówiony z Moniką, a ostatnio trochę ją zaniedbywałem. Piotrek?
- Chętnie, ale odpada. Ola mnie zamorduje z zimną krwią, jeśli kolejny raz przełożymy rezerwację w restauracji.
- O czym rozmawiacie? - wtrącił Matt, zabierając swoje rzeczy z szafki obok.
- Zwalamy na siebie obowiązek odbioru Ani ze szpitala.
- I co?
- Marnie. Żaden nie może - odpowiedział Nikołaj.
- Ja pójdę - zaoferował się Amerykanin. - Znam ją nie od wczoraj, a chyba nie wypada, by wracała sama - spojrzał na Bułgara. - Bezpiecznie odholuję ją do domu.
- Fabian, co o tym myślisz?
- To chyba najlepsze rozwiązanie. Poczekaj chwilę to podam ci adres szpitala.
   Zapisałam kilka słów na kartce i wręczyłem ją Mattowi. Zadzwoniłem do siostry, tłumacząc nieobecność moją, jej lubego i Pita i powiedziałem, kto odstawi ją pod sam próg mieszkania. Nie narzekała, ani nie miała pytań, wiec doszedłem do wniosku, że chyba "kurier" przypadł jej w miarę do gustu.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Ujrzałam minę Marcina, a że trochę się na ludziach znam, to wiedziałam, że jego przypuszczenia się sprawdziły. Zagadką było to, co miał na myśli.
- To co mi jest?
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. To pierwszy taki przypadek w mojej karierze zawodowej.
- Długo jako lekarz raczej nie pracujesz. To zdążyłam zauważyć. A co do sposobu przedstawienia mi diagnozy... Poproszę prosto z mostu.
   Spojrzał mi prosto w oczy. Jego źrenice wyglądały, jakby ktoś przesłonił mu je szklaną ścianą.
- Będę szukał dla ciebie dawcy. Zrobię wszystko, byś wygrała tę walkę - rzekł łamiącym się głosem.
- Mam nowotwór?
- Potrzebujesz szpiku. Masz białaczkę.
   Pospiesznie otarł pojedynczą łzę spływającą po jego policzku.

*perspektywa Matta Andersona*

   Z gmachu szpitala wyszła Ania. W jej oczach można było dostrzec szok pomieszany ze strachem. Stanęła przede mną, wbijając wzrok w chodnik.
- Coś się stało? - po raz kolejny się o nią martwiłem.
- Możemy teraz o tym nie rozmawiać? Wszystko ci wyjaśnię, ale dopiero, jak sama to pojmę. Póki co mój umysł tego nie jest w stanie ogarnąć.
- Oczywiście. Chodź, zaparkowałem parę metrów stąd.
   Przytaknęła i ruszyła za mną.
   Dotarliśmy do samochodu. Chciałem otworzyć jej drzwi od strony pasażera, ale złapała mnie za przegub. Zerknąłem na nią. Jej wzrok był nie obecny, skierowany w ciemny punkt na rzeszowskim horyzoncie, a ona całą dygotała.
- Zimno ci?
   Pokręciła głową, wciąż wpatrując się w to samo miejsce.
- Matthew... - zaczęła niepewnie.
- Tak, Aniu?
- Przytul mnie, dobrze? Po prostu mnie przytul - gdy wypowiadała te słowa na jej twarzy uwidoczniły się słone strumyki.
   Na ułamek sekundy przymknąłem oczy i pochwyciłem ją w ramiona, całując w czubek głowy. Oplotła mi ręce wokół pasa i jeszcze mocniej przyciągnęła mnie do siebie.
   Jedno jest pewne, byłaby o wiele bardziej zadowolona, gdybym był Nikołajem, ale w tej sytuacji potrzebowała bliskości. Szczególnie duchowej. Takiego niewidocznego wsparcia. Tyle mogłem jej zaoferować bez wyrzutów sumienia względem kumpla z klubu.

Trochę się skomplikowało, ale nie martwcie się. Tak ma być i będzie.
Czasami człowiek potrzebuje spojrzeć na czyjeś nieszczęście, żeby uświadomić sobie, jak wiele posiada.
Dla mnie to opowiadanie jest takim pryzmatem nieszczęścia i szczęścia w jednym.
Jeśli cokolwiek Wam się nie podoba to śmiało piszcie. Tylko, że ja zawsze chodzę swoimi ścieżkami i bardzo rzadko kieruję się opiniami innych.
Wręcz nigdy.

Chciałam Wam podziękować za wszystkie wejścia i komentarze. Oczywiście mam nadzieję, że będzie ich o wiele więcej, a macie na to jeszcze około siedmiu tygodni.
Powoli się żegnamy, Kochani.
Jesteśmy już o wiele bliżej końca niż początku.

Zastanawiam się nad zawieszeniem/usunięciem drugiego bloga z Andrzejem Wroną, ponieważ nie widzę zbytniego zainteresowania tamtą historią.
Szkoda, sądziłam, że zdołam Was zaintrygować.
Jeśli chcecie zobaczyć, czy warto przejąć się drugą historią wypływającą spod moich palców to...
Zapraszam tutaj: KLIK.

Z mojej strony to chyba tyle. Wiem, że już Was zanudziłam, ale musiałam trochę się pożalić, bo jestem cholernie zmęczona, a to jednak daje ukojenie.

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 21 marca 2014

Dziesięć

*perspektywa Matta Andersona*

   Wyszedłem z szatni i, gdy tylko ujrzałem Anię, przygwoździłem ją do ściany, mówiąc wściekle:
- Do jakich, kurwa, Włoch?!
- Zostaw ją! - krzyknął Nikołaj, odciągając mnie od dziewczyny.
- Niki, jest okay! Daj mu spokój.
   Spojrzał na nią niepewnie, kątem oka uważnie mnie obserwując.
- Jest okay. Idź już na trening. No, idź. Nikołaj, wszystko gra. Możesz iść.
- Rzucił tobą, jak marionetką. Jesteś pewna, że chcesz tu zostać sama?
- Tak, jestem pewna. Idź.
   Penchev zmierzył mnie od góry do dołu i wykonał polecenie.
- Do jakich Włoch?! - wysyczałem, gdy zniknął mi z pola widzenia.
- A co? Nie wiesz, gdzie są Włochy? Podpowiem: zachodnia Europa, półwysep Apeniński, nad morzem... Ciepło, słońce non stop...
- Nie rób ze mnie idioty.
- Nie robię. Sam sobie świetnie radzisz, przyznaję.
- Dlaczego mi to robisz?
- Nic ci nie robię. Sam się krzywdzisz, człowieku.
- Słuchaj... Ja... Ja się wtedy w tobie... Ja się w tobie zakochałem.
- Daj spokój, to była jedna noc.
- Dla mnie wystarczyło - powiedziałem stanowczo. - Jesteś kobietą, o której najwięcej myślałem, oczywiście proporcjonalnie, bo na jedną noc przypadały dwa lata rozmyślań, poszukiwań, analiz... Jesteś jedyną, która wywołuje we mnie takie emocje, a uwierz mi trochę istot pięknych poznałem w moim życiu.
- Nie wątpię.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie zostawiłaś, porzuciłaś... Jak zwierzę. Czy ja ci coś zrobiłem?
- Oprócz dziecka to nie.
- Cios poniżej pasa.
- Dobra, dobra. Nic mi nie zrobiłeś.
- Właśnie. Szukałem, rozmyślałem, wspominałem. Pamiętam twój każdy gest, każde słowo, każdy milimetr kwadratowy twoich tęczówek, perfumy, których używałaś, ciuchy, które na sobie miałaś... Wszystko. A co mi z tego zostało? List. Zero kontaktu. Gdybyś chociaż mi powiedziała, że to była jednorazowa przygoda i że już nigdy się nie spotkamy, ale nie! Napisałaś ten cholerny list! - uderzyłem dłońmi w ścianę parę centymetrów od jej głowy.
- Chciałeś mnie bronić przed moim narzeczonym, a sam jesteś nie lepszy! Gdyby nie twoja pozycja w świecie i fakt, że to jest miejsce publiczne, najchętniej pewnie poderżnąłbyś mi gardło - jej wzrok przeszywał mnie na wskroś. - Chciałeś mnie bronić przed kimś, a czy potrafisz przed sobą?
- Mówią, że granica między miłością i nienawiścią jest bardzo cienka.
- Chyba właśnie ją przekroczyłeś, Anderson.
- Przekraczałem ją wiele razy. Nawet podczas meczów. Gdy budziła się we mnie nienawiść, wyżywałem się na każdej piłce, wszystko kończyłem... Gorzej było w drugą stronę.
- Chcesz powiedzieć, że przeze mnie przegrywałeś mecze?!
- Nie, przez siebie, bo nie potrafiłem o tobie zapomnieć. Wracałaś, jak najgorszy koszmar.
- I vice versa. Poza tym, ja żyłam ze swoim największym koszmarem.
- Mogłaś być ze mną, ale mnie zostawiłaś.
- Wszystko miało się zmienić, zrozum. Miałam narzeczonego, tak na marginesie. Jak miałam zakończyć ten związek? Przez Internet? Oszalałeś?
- Ze mną skończyłaś przez skrawek papieru.
- Z tobą nawet nie byłam. Z resztą... To miała być jego ostatnia misja. Miał wrócić, zacząć leczenie u psychologa czy też psychiatry. Kochał mnie, a katował tylko dlatego, że nie wytrzymywał psychicznie. Wiesz, jakie to uczucie, kiedy ktoś podnosi na ciebie rękę, a w oczach ma wymalowaną miłość, przeprosiny i prośbę wybaczenia? Nie? Okropne, uwierz mi. Zawsze robił to tak, by nie było tego widać na boisku, bo wiedział, że nie zrezygnuję z siatkówki. Był żołnierzem, sam wybrał sobie taki zawód, to prawda, ale pojechał do Afganistanu, ponieważ miał amerykańskie obywatelstwo. Walczył w barwach twojej ojczyzny. Twojego przeklętego kraju! Wyobraź sobie, że nie codziennie człowiek budzi się ze świadomością, że kogoś zabije lub zginie z czyiś rąk. To te czubki z Kongresu zgotowały mu taki los! Jemu i mnie. Teraz już wiesz dlaczego z tobą nie zostałam? Musiałam go wspierać.
   Poczułem, jak do moich oczu wdziera się strach. Po raz kolejny strach o nią.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że tak to wyglądało - zrobiłem krok w jej stronę.
- A skąd miałeś wiedzieć? - spytała jadowicie, zaciskając powieki.
- Przepraszam. Tak mi przykro - wyciągnąłem rękę w jej stronę, ale zatrzymała mnie gestem otwartej dłoni.
- Nie dotykaj mnie i nigdy, ale to nigdy, mi nie współczuj - spojrzała na mnie. - Te swoje przeprosiny i pokorę to wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić. Daj mi święty spokój. O to ci chodziło?
- Kocham cię... Tak bardzo cię kocham.
- Matthew, dla mnie to była jedna noc. Istotna, ale jednak jedna. Gdybym mogła cofnąć czas... Znalazłabym w sobie siłę, by tego nie powtórzyć. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że zdradziłam mężczyznę, z którym byłam zaręczona, bez względu na to, czy mnie bił czy nie. A ty... Ty jesteś mi winny zrozumienie, bo możliwe, że to ty zająłbyś jego miejsce w armii. Wszystko mogłoby się zdarzyć.
- Ja cię na prawdę kocham - próbowałem dotknąć jej policzka, ale chwyciła mnie za przegub.
- Zabrzmię, jak ostatnia suka, ale trudno... Musisz z tym żyć, Matthew, musisz z tym żyć.
- Szkoda, że nie mogę u twego boku.
- Daj spokój. Idź na trening.
- Choć ze mną na halę.
- Zaraz przyjdę.
   Oddaliła się.

*perspektywa Anny Drzyzgi*

   Weszłam na halę i zajęłam jedno z miejsc na trybunach. Matt stał pod siatką, czekając na zagrywkę kolegi z klubu.


   Piłka uderzyła w boisko. As serwisowy.
- Wszystko okay? - krzyknął Penchev.
   Przytaknęłam, uśmiechając się sztucznie, a gdy tylko odwrócił wzrok, spojrzałam na Andersona i pokręciłam głową. Spojrzał w dół, a ja z ruchu jego warg wyczytałam "I'm sorry. I'm so sorry".
- Nigdy mi nie współczuj - powtórzyłam szeptem.

*perspektywa Nikołaja Penczewa*

   Wszedłem do szatni i od razu stanąłem przez Mattem, czekając na wyjaśnienia. Reszta zespołu udała się pod prysznice.
- O co ci chodzi? - spytał Amerykanin, zerkając na mnie jednym okiem.
- Jak ty ją potraktowałeś? Zachowałeś się, jak ostatni cham. Gdyby nie fakt, że oboje musimy być w pełni sprawni, to już dawno sprzedałbym ci prawy sierpowy z nadwyżką.
- Ją już przeprosiłem. Ciebie również przepraszam.
- Dlaczego rzuciłeś nią, jak marionetką?
- Impuls, afekt, jak ja mam to nazwać? Poniosło mnie. Najzwyczajniej w świecie mnie poniosło.
- Jakby na meczu cię poniosło to zrzuciłbyś sędziego ze stołka?
- Trochę za wysoko, ale w Rosji czasami niewiele brakowało.
- Nie obracaj tego w żart. To, jak potraktowałeś Anię, nie ma prawa się powtórzyć. Po pierwsze jest kobietą i z góry należy jej się szacunek, a po drugie z Fabianem lepiej nie zadzierać, bo piłki na boisku nie dostaniesz.
- Jasne. Będę uważał, mamo. Jeszcze raz przepraszam - wstał i poklepał mnie po ramieniu. - Dobry z ciebie kumpel.

W tym tygodniu punktualnie, a to za sprawą wolnego czasu, gdyż dziś nie miałam lekcji i byłam na targach edukacyjnych. Przyznam, że było fajnie i polecam wszystkim takie wypady. Na następne jadę pod koniec kwietnia, a może i wcześniej jakieś się zdarzą. Zobaczymy.

Jak przystało, nie jestem zbytnio zadowolona z tego, co Wam publikuję trochę wyżej. Wiecie, szału nie ma, dupy nie urywa, staniki nie latają, ale cóż. Taki już los bloggera.

Proszę Was o komentowanie, ponieważ to bardzo motywuje i przynosi iskierkę nadziei, na to, że moje wypociny kogoś cieszą i komuś się podobają. Proszę o szczere opinie!

Jeśli macie chwilkę to byłabym wdzięczna za kilka pytań (mogą być o blogi) i lajków
na moim Asku <klik>! :)

Pozdrawiam, ściskam i całuję, Zuza.